w pierwszym pokoju dwie milutkie twarzyczki, ale o panu P. ani słychu! Drugi pokój na klucz zamknięty, klucza niéma, jak mówią, pustka tylko i skład rzeczy. Myślę sobie, żydby mnie nie zwodził, więc, pomimo krzyku i oporu, podważywszy kolanem, wyłamuję drzwi i wchodzę.
Pan P. siedział dość niespokojny na łóżku. Aż z trąbką pocztarską, zajeżdża i ekwipaż jego, bo mu mimo zakazu mojego z poczty konie dano.
Pan P. usilnie prosić i nalegać zaczyna, abym go puścił, ofiaruje mi pieniądze, potém dożywociem wioseczkę z Tulczyńskiego klucza, i kusi, żebym z nim jechał. Naśmiawszy się do woli, z tych niewłaściwych propozycyj, nalegam i coraz gwałtowniéj domagam się, aby ze mną do króla jechał. Widząc, że nie przelewki, chmurny idzie za mną. Oddawszy konia pachołkowi, siadam z nim do powozu. Była godzina druga z północy, gdym odszukał pana S. P., o trzeciéj stanęliśmy u króla. Jak skoro wszedł do gabinetu królewskiego, gwałt i krzyk dał się słyszéć, jakiemu równego w życiu nie trafiło mi się być świadkiem. Gadano potém długo i żywo, aż nareszcie król wyszedł i kazał mnie przywołać, bo mu pan P. o mojéj nieugiętości wiele mówił. Wziął mnie pod brodę i pochwaliwszy, darował mi na pamiątkę piękny swój własny, kameryzowany zegarek, roboty Kukumusa, zegarmistrza królewskiego. Pan P. S. téż nazajutrz rano, zaprosiwszy do siebie, zobowiązał mnie do przyjęcia upominku. Wielkie obietnice, jakie mi przy téj okoliczności uczynił król jegomość, spełzły na niczém. Przeszły te czasy swawolne i wesołe, a w ciężkiéj biedzie, wiele się przyrzeczeń zapomniéć musiało.
1848.