Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/298

Ta strona została uwierzytelniona.

słabości żony mieszkał od roku w miasteczku, kto inny byłby się przez fałszywy wstyd taił z położeniem i celem nawet przyjścia, ale panna Katarzyna śmiało mu opowiedziawszy swe dzieje, użyła go zaraz za pośrednika do sprzedaży.
— Daj pani temu pokój — rzekł jéj stary znajomy — schowaj te pamiątki i chodźmy do mnie, może co innego uradzimy.
Dała się namówić i poszli.
— Moja żona chora, w domu nas dwoje, przenieś się pani do nas — rzekł w drodze po namyśle spotkany obywatel — pomożesz nam pani, a spokojny kątek miéć będziesz.
Złożyło się to tak dziwnie jakoś i wyśmienicie, że gdyby panna Katarzyna sama sobie wybierała i obmyślała schronienie, nie mogłaby na lepsze trafić. Sam pan Jan był najpoczciwszy człowiek, trochę tylko hulaka, żona dobra kobiecina, łagodna, zmęczona chorobą i potrzebująca kogoś, komu-by się ciągle skarżyć mogła. Rada była niezmiernie z przybycia towarzyszki, z pomocy, jaką ona jéj była w domu, a pan Jan z porządku, który mu zaraz zaprowadziła. Poszło tedy znowu jak z płatka, dni ubiegały spokojnie, w dostatku, a Kasia otrzymała nawet pozwolenie wzięcia do siebie jednéj ze swych siostrzeniczek.
— Daję ja sobie jakoś radę na świecie — rzekła w duchu — to dam i temu biedactwu; gdzie jest na jedno, starczy na dwoje! Jakoś to będzie!
Julia chętnie się pozbyła córeczki, a państwu Janowstwu szczebiotka w domu ich pustym bardzo była miłym przybyszem. W ciągu tych wszystkich przygód piękna Kasia, znacznie powoli starzéć poczęła, ale jeszcze, jeszcze nawet starą panną nazwać się nie mogła, bo nie doszła trzydziestki, a w pracowitém i poczciwém życiu zatrzymała młodość dłużéj niż inne rówieśnice.
Nie było to już świeże dziewczątko, ale panna piękna jeszcze, na którą kto spojrzał raz, odwrócił się pewnie, żeby ją zobaczyć jeszcze, tak było coś miłego, nęcącego w jéj poważnéj twarzyczce i śmiałym, a pogodnym wzroku. Snuło się koło niéj wielu, próbowali szczęścia i młodzi i starzy, ale im wszystkim zamykała usta otwartém wyznaniem:
— Za mąż iść nie myślę.
— No? a pokochać się?
— Dajcie mi pokój, mam i bez tego kłopotu z życiem dosyć, zostawmy to szczęśliwszym.
I tak, to żartem, to seryo, to uśmiechem, to gniewem, rozpędzała wielbicieli, którzy przekonawszy się, że darmo-by czas tracili, odchodzili westchnąwszy. Któż tam wié, co się tymczasem działo w sercu niewieściém, w zamkniętéj piersi i zamkniętych ustach? Nie je-