ca w koniec, a od samych nazwisk aż mi się w głowie zawracać poczynało.
— Gdybym był wiedział — rzekłem sobie w duchu — że pod słodziuchną powierzchownością kryje się taki zdrajca! wolałbym w pustéj karczmie pozostać!
Teraz cofnąć się było zapóźno. Z trejbhanzu poszliśmy znowu na grzędy, do szkółek, do drzew, krzewów, na trawniki sposobem angielskim utrzymywane, i ledwie po trzech godzinach wykładu botaniki i hortykultury, ujrzałem znowu dwór i krągłą przy nim wieżycę.
— Ha! — pomyślałem — przed wieczorem zajdziemy może, jeśli nas ulica drzew wazonowych i oranżerya nie zatrzymają!
Zatrzymały! bo wszystko to było jakąś osobliwością; liść, kwiat lub owoc musiał być cudem, a niczego się nie godziło pominąć. Zdziwił się gospodarz, usłyszawszy bijącą na zegarze w wieży umieszczonym godzinę czwartą i rzuciwszy wreszcie nie przerwany dotąd kurs, szybko powiódł mnie do dworu.
— Jak nam ten czas przeleciał! — rzekł śmiejąc się dobrodusznie — aniśmy się opatrzyli, jak czwarta wybiła. Ależ to czas jeść!
W domu było czyściuchno, wytwornie, miło, ale i tu z kwiatami lub gospodarstwem botaniczném rozminąć się niepodobna. Na półkach, żardynierkach, stolikach, zieleniły się i pstrzyły bukiety, wazony, klomby całe; zapach od nich napełniał aż do przesytu powietrze, a datury i tuberozy nie dawały odetchnąć. Wszędzie pełno było ksiąg o przedmiocie ulubionym gospodarzowi, począwszy od Almanachu dobrego ogrodnika, do ogrodów Strumiłły i listów Al. Karr. Nasiona schły na najwytworniejszych sprzętach nawet. Rozmowa i w czasie obiadu, któryśmy we dwóch tylko jedli, nie przestała krążyć w kole roślinném, a gdyśmy wstali od stołu, zmierzchać powoli poczęło. Dano mi znać, że powóz był naprawiony, chciałem jechać, ale uprzejmy gospodarz nie myślał mnie puścić i zmusił nocować.
Przesycony kwiatami, z ogromnym bukietem i gwałtem przywiązanemi na przedzie dwoma wazonikami białego cyklamen’u, wyruszyłem nazajutrz rano w dalszą drogę. Nie mając nic pilniejszego przed sobą, myślałem o nowym moim znajomym i przyznając mu najmilszy charakter, gościnność rzadką, umysł ukształcony wielce, nie mogłem się wstrzymać, by mu nie dać nazwiska monomana, na które zasługiwał.
Ale któż z nas nie monoman potrosze?
Znam takich, co i przed żydem przyjeżdżającym kupować pszenicę popisują się ze swoim ulubionym przedmiotem, sam nie je-
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/305
Ta strona została uwierzytelniona.