dyś znowu przejeżdżając, zobaczę tu może komplet Försterów, między któremi i ważne dla dziejów naszych są dzieła. Ale niestety, pan Jerzy był wielki bałamut! wszystko gorąco ukochać umiał, namiętnie, cóż kiedy na krótko. W rok potem zjechaliśmy się z nim na wielkich imieninach, co to czasem z dwóch prowincyj ściągają młodzież i swobodniejszych nawet starych włóczęgów. Ujrzałem go w tłumie i doszedłszy, żywo ścisnąłem za rękę, pytając stante pede o Försterów.
Pan Jerzy osłupiał, powiódł okiem szklaném po suficie, po ścianach, zmieszał się trochę.
— A! — rzekł z westchnieniem — ta kolekcyomania znacznie mnie nadrujnowała, musiałem się wyrzec jéj całkowicie, oranżeryę zamknąć, a Elzewiry sprzedać Lissnerowi do Poznania za pół ceny! Wziąłem się teraz do gospodarstwa, a szczególniéj do fabryki sukiennéj, w którą już włożyłem do dwóchkroć, alem pewny, że mi dawać będzie pięćdziesiąt tysięcy czystego dochodu.
— Daj to Boże — rzekłem pocichu — daj to Boże!
— Nasz kraj — dodał, rozżarzając się pan Jerzy — potrzebuje ożywienia przemysłu, fabryk i rzemiosł. Sprzedajemy materyały nasze surowe, a u nas ręce tańsze niż gdzieindziéj, moglibyśmy więc taniéj produkować...
Puścił się w całą rozprawę z ekonomii politycznéj, dowodząc dosyć zręcznie, że wiele zależy na tém, byśmy gospodarzami tylko i rolnikami być przestali, a weszli do wielkiéj rodziny fabrykantów. Nie przekonywały mnie wcale argumenta, ale żem się gorącego mego antagonisty nie spodziewał przekonać, leniłem się darmo z nim spierać i dałem pokój. Pan Jerzy usiadł do preferansa, a ja znalazłszy sobie starego znajomego do ciętéj gawędki, usunąłem się z nim w kątek.
— Znasz Jerzego? — spytał wskazując mi go — nie wiedziałem, to mój szkolny jeszcze towarzysz.
Opowiedziałem poznanie nasze przypadkowe, pierwszą i drugą bytność moję, nareszcie zdziwienie dzisiejsze, gdym porzuciwszy go Elzewirem, znalazł po roku sukiennikiem.
— A! a! — rzekł mój przyjaciel — widać, że go nie znasz, jeśli się mu dziwisz; my cośmy z nim siedzieli na jednéj ławie, żałujemy go tylko, bo nic podobnego nie znajdziesz, żebyś kraj obszedł ze świécą. Chłopakiem jeszcze miał te manie napadające go i odchodzące mu nagle, uczył się przez rok prześlicznie, potém zawróciły mu głowę rysunki, porzucił wszystko, chcąc zostać artystą, szalał za ołówkiem i rwał się do pędzla; gdyśmy się rozstali, zaczynał z równą zawziętością łamać palce nad skrzypcami. Widziałem go potém w życiu zmieniającego barwy najdziwaczniéj, blizkiego wstąpienia
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/308
Ta strona została uwierzytelniona.