„Życie moje, aniołeczku — szepcze cicho — śpij, dopóki cię nie zbudzi boleść, smutek, ręka boża, ręka ludzka, śpij, sza! cicho, cicho! Wszyscy my tu wokoło ciebie, ja i ojciec, przyjaciele i aniołek nad głowami. Złote skrzydła mu szeleszczą, rączki wyciąga do ciebie, szmerem kolebki kołysze... śpij, kochanie, śpij!... Sen twój drogi, sen posilny — daléj, daléj nie stanie czasu na sen taki. Sen dzieciństwa a sen męski, jak odmienne, jakie różne! na dnie naszych snów trapionych męty wczoraj, wyziew jutro, w twoich są same nadzieje. Patrzysz przez ich złote wrota, i nie widzisz, że za niemi stoi wielka przepaść czarna! Spij, kochanie, śpij! O! gdyby mi widziéć dano tak losy twoje, jak widzę życzenia nasze! gdyby wzrok posłać można za wrota nadziei po kwiatek pociechy! Na cóż? Bóg jest i na ziemi, na dnie téj czarnéj przepaści jak na niebiesiech zarówno... Może na dnie tajemnicy leży jakie gorzkie słowo nędzy, los sierocy! O, ja nie chcę tego widziéć.
„Śpij, kochanie, śpij aniołku, patrzaj, jak ci tu spokojnie, wkoło serca tarczą stoją, nic do ciebie nie dopuszczą, niczemu dotknąć nie dadzą. — Nie! mój Boże! gdybyż nie! Gdybyż zawsze jak w téj chwili serca wieńcem wokół stały, nad głową skrzydła anioła, w piersi dusza tak niewinna i taki spokój kolebki!!!“
Tak śpiewa i duma matka, a ojciec?... Ojciec czoło sparł na dłoni, myślą goni dumy jakieś, z których dla swego dziecięcia splata wieniec i kuje korony. On marzy, on czuje. Tamta przeczuła, że za złotemi wrotami nadziei stoi czarna przepaść, ten już ją widział, a jeszcze w nią nie wierzy, śniąc przyszłość dla swego syna.
„Śpij, dziecię — woła w swéj duszy — śpij, a wyrastaj mi w siłę, w siłę potężną, dwoistą, duszy i ciała, śpij, bo sen także macierzyńską karmi piersią, i olbrzymiéj mi w kolebce ciałem, duszą idź w olbrzyma, bądź silnym tylko, bo silnym wszystko posłuszne na świecie, aż do losu, aż do szczęścia; odwadze wrota otwarte na rozcież, nic ci nikt nie da, czego nie wywojujesz głową, ręką, wolą, siłą. Spoczywaj teraz za przyszłość, bo nie skosztujesz spoczynku, gdy cię trąba obudzi, gdy weźmiesz kosztur pielgrzyma, przypaszesz miecz wojownika. Życie jedną walką długą z ludźmi, z losem i ze światem, gdzie potu otrzéć z czoła nigdy niéma czasu, chwili niéma ani westchnąć, ni za siebie obejrzéć się mokrém okiem. Na zapracowanych dłoniach sam ja ciebie wykołyszę, i do uszu twoich wleję dwa słóweczka tajemnicze, dwa drobne słowa urocze, w których jest życia zagadka! —
„Cierpliwość i odwaga!
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/315
Ta strona została uwierzytelniona.