Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/322

Ta strona została uwierzytelniona.
II.

W roku 1829 poszedłem z towarzyszami memi do księży bonifratrów; ledwie pod chórem potrafiłem się jakoś wcisnąć w próżnię, którąśmy gwałtem wyrobili młodemi łokciami zapamiętałych dyletantów — staliśmy tam do końca muzyki, a gdy tłum wypływać począł, Eugieniusz, Edward i Romuald poczęli mnie silnie namawiać, żebyśmy zaszli do szpitala, do którego zaraz z kościoła w lewo drzwi prowadziły. Poczynałem wówczas lat ośmnaście, młodym był bardzo i na nieszczęście do zbytku drażliwy; z obawy, żeby mnie za sobą nie wciągnęli i nie zmusili patrzéć na to, co nadto silne uczyniłoby wrażenie na umyśle i tak już rozkołysanym, cofnąłem się aż ku wnijściu, protestując przeciwko temu. Zaczęto się śmiać ze mnie i nazywać tchórzem. W ośmnastym roku obelg się takich nie znosi; kościelna cisza, którąśmy szanowali, nie dozwalała stę tłómaczyć, ze ściśniętém sercem poszedłem z niemi, ale postanowiłem wyrwać się od nich i uciec co prędzéj. Maleńkiego wzrostu ksiądz Jacek przyjął nas u drzwi; byłto jeden z braciszków, poświęconych usłudze i pieczy nad obłąkanemi.
Nie można sobie wyobrazić nic pospolitszego i mniéj obiecującego nad twarz i postawę księdza Jacka, chociaż bliżéj poznany był to skromny, ale dostojny i zacny pracownik, który święcie spełnił swe ziemskie posłannictwo. Maleńki, gruby, kłódkowaty, czerwony; z rękami wielkiemi i niezgrabnemi, wydawał się jak figurka w źle wytoczonych szachach, któréj główkę tylko jako tako wyrobił artysta, a resztę ledwie okrzesawszy, porzucił. Twarz miał okrągłą, pełną, ale tak nic nieznaczącą, tak startą, jakby natura wysilała się, by nią człowieka zamaskować; nic z oczów, nic z ust, nic z czoła nizkiego nie mówiło. Dopiéro gdy usta otworzył, gdy się ożywił, gdy dusza rozjaśniła te rysy pospolite... promieniał zeń ewangielicznych cnót prostaczek święty, jakich mało na świecie.

III.

Romuald, który nie wiem skąd znał księdza Jacka, uśmiechnął się do niego w progu ze zwykłą sobie łagodnością i przywitał go, coś mu szepcząc na ucho; ja zawiązłem w progu, nie śmiejąc iść daléj i oczyma bojaźliwemi rzucając wkoło, jakbym się przera-