zmogłem, powraca! powraca! Dlatego obawiam się co chwila, by nie nadszedł, nie wskoczył na mnie przez ucho, przez oko, kat go wie którędy, bobym inaczéj gadał i innym być począł człowiekiem. Ale zdaje mi się, że tu przez kościół wejść nie może, a kraty w oknach mocne, i taki doświadczyłem, że się księdza Jacka boi... możemy więc pogadać śmiało.
Uderzył mnie dziwnie logiczny szał tego nieszczęśliwego człowieka i prosiłem go, by mi swoję opowiedział historyą.
— Z najmilszą chęcią — odpowiedział — ale nie darmo... gdy pójdziesz którego z tych dni wiosennych nad Wilią, przyniesiesz mi kwiatków z nad jéj brzegu, to moja rzeka rodzinna... Ja je tak lubię, tyle mi przypominają, a sam po nie pójść nie mogę, na drodzeby mnie gdzie ten łotr przydybał, a wie dobrze, gdzie mnie szukać, i czyha tylko!
— Urodziłem się — rzekł po namyśle — na naszéj kochanéj Litwie, w cichéj szlacheckiéj zagrodzie.
Jeszcze ją jak dziś widzę i mam przed oczyma, choć tam cudzy ludzie gospodarzą i wiele się odmienić musiało; — człowiek gdzie stąpi, wszystko do swojéj wiary przerabia, i nie może być inaczéj — w téj zmienności świata jest wdzięk i smutek jego, jego tęsknica i piętno znikomości, które go czyni tak uroczym, tak poruszającym, jak dziewczę konające w rozkwicie młodości. A i ślicznie tam było... toć płasko jak na dłoni, a gdzie oko pobiegło, to się o las oparło; ale bory nasze ze swym szumem to nasz step, to morze sine, mówiące nam, o czém gdzieindziéj rozpowiadają przestrzenie zielone i głębie czarne... o nieskończości, o Bogu! Ja przynajmniéj kocham lasy, bom się wśród ich szumu wychował... Wkoło niemi opasany stał dworek otoczony poletkami urodzajnemi, i wioseczka w brzozach i jodłach cała, w kamienne płoty ubrana, i olszyna stara z bocianami za ogrodem, którą podszywały niezliczone dzikich malin gąszcze, i stary sernik z chorągiewką blaszaną, i kapliczka z krzyżykiem żelaznym, który się pochylił od wiatrów zachodnich, i słomiana strzecha moja, na któréj mchy się wygrzewały. A! cobym dał, cobym dał, żeby ją zobaczyć raz jeszcze — ale tam cudzy gospodarują ludzie... Nie! nie! niéma nic wiecznego. Gdzie się paliły ofiary Bogu, dziś czarna krew płynie na cześć szatana, świętokradztwa nieustanne... i ekspiacye bez końca. Świat nie może wynijść z pokuty, bo nieustannie grzeszy nanowo... Nie zgrozaż to, by w miejscu, na