Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/333

Ta strona została uwierzytelniona.

Chciałem się był więcéj rozpytać, ale w téj chwili towarzysze moi wychodzili, Romuald mnie pociągnął, i choć obłąkany dosyć mnie zajmował, rad byłem, że się wymknąłem na ulicę z tego smutnego więzienia.

XIV.

Zupełniem był potém o Janie zapomniał, i przyznam się, żem nawet obiecanych mu kwiatów nie przyniósł. Kilka upłynęło miesięcy, gdy raz chodząc po Zakrecie i zrywając wiązankę letnich już kwiatków, przypomniałem sobie moję bytność u bonifratrów, i przyrzeczenie dane Janowi... przykro mi się zrobiło, żem słowa nieszczęśliwemu nie dotrzymał, wyrzucałem to sobie żywo, i narwawszy natychmiast, co tylko znaléźć mogłem, pobiegłem już nad wieczór do bonifratrów. Nie rychło na żądanie moje wywołany, wyszedł ksiądz Jacek z twarzą spokojną; przywitaliśmy się jak starzy znajomi.
— A! śliczne kwiatki — zawołał, nie pytając, dla kogo je przyniosłem, bonifrater, i bierze je w ręce z uczuciem, wywołaném zapewne jakiémś wspomnieniem dalekiém i oddawna zagasłém — a gdzie to je pan rwałeś?
— W Zakrecie.
— Proszę! i dla kogóż to ten bukiet?
— Przypominasz sobie może jegomość dobrodziéj moję bytność w Wielkim Tygodniu... ten biedny, którego tu poznałem, prosił mnie, żebym mu kwiatów przyniósł... niezmiernie sobie wyrzucam, że tego nie zrobiłem wprzódy, żem sobie dopiéro dziś przypadkiem przypomniał, ale lepiéj późno niż nigdy.
— Ślicznie powiedziano — odparł ksiądz Jacek — tak, zapewne, we wszystkiém, choć późno, byle dojść do celu, to grunt! Ale...
— Nie mógłbym zobaczyć pana Jana? — spytałem.
— A kiedy go tu już niéma — odparł powolnie bonifrater.
— A gdzież? — zawołałem z przestrachem — co się z nim stało?
— Wyzdrowiał... i na świat powrócił.
— Jakto? zupełnie?
— Całkiem, całkiem!
Ale mówiąc to ksiądz Jacek, zamiast rozpromienionéj, twarz miał smutną i niemal łzawe oczy. Zdawał się nie cieszyć a ubolewać. Zrozumiéć tego nie mogłem, chciałem był czegoś się więcéj dowiedziéć, i już miałem na ustach zapytanie, gdy ktoś nadbiegł, żądając pomocy księdza Jacka do jakiegoś furyata, którego on tylko umiał powstrzymać i uśmierzyć... Oddałem mu niepotrzebne już kwiaty, i dosyć zdziwiony, zasmucony jakoś, odszedłem do domu.