których przyjmował, bawili się tak ochoczo, on sam wykrzykiwał tak głośno, mówił tak śmiało, obawa, jaką dawniéj zdradzał i wzrok i każdy ruch jego, tak całkowicie znikła, żem poniekąd zwątpił, czy mnie jakie nadzwyczajne nie ułudza podobieństwo.
Nie spuściłem go jednak z oka, i gdy czas się było rozejść, a u drugiego stolika przedłużała się rozmowa, i coraz nowe butelki szampana odkorkowywano, przyzostałem nieco od towarzyszów, chcąc lepiéj się temu niespodziewanemu przypatrzyć zjawisku. Wziąłem w rękę jakąś gazetę, i udając, że ją czytam, odwrócony do okna, siedziałem na straży.
Kilka razy obejrzał się na mnie pan Jan dosyć niespokojnie, widziałem, że go przytomność moja draźnić musiała. Dobrze już byli podchmieleni, żartowali, śmieli się, szeptali, rzucali imionami kobiet, wesołość wzbudzona winem dochodziła do najwyższego stopnia, na jakim jéj przyzwoitość stanąć dozwalała. Nareszcie powstali, pan Jan zapłacił kartę, schwycili za kapelusze i wyszli śpiesznie. Mnie serdecznie żal było, żem go z oczów stracił, gdy z za drzwi powrócił, jakby czego zapomniał, i zdziwiony ujrzałem go tym razem wprost zmierzającego ku mnie.
— Jak się pan masz? — rzekł, podając mi rękę z uśmiechem — wszak musiałeś mnie sobie przypomniéć?
— Tak jest — rzekłem — i bardzom rad, że go widzę tak zdrowym i wesołym.
— Bo téż wistocie jestem zupełnie zdrów — podchwycił szybko — raz na zawsze opuściły mnie dziwne przywidzenia moje; śmieję się z nich dzisiaj. Byłto skutek trochę miękkiego wychowania i drażliwości zbytecznéj; dobyłem sił, by się przerobić z gruntu, i zahartowałem nanowo. Dobrze mi się to powiodło, ani śladu tych dzieciństw dawniejszych, o których i pana proszę, byś zapomniał. Może będziesz łaskaw mnie odwiedzić, mieszkam tu w mieście...
— Nie na wsi?
— Nie, tam sobie żona moja gospodaruje.. nie lubię wioski, nudna! Ja potrzebuję ludzi i wrażeń, czasem tylko dojeżdżam w Zawilejskie, żeby zobaczyć, co się tam dzieje, i dać się mojemu dziecku oślinić... Mieszkam naprzeciw domu Pusłowskich na pierwszém piętrze... ot, jeśli nic nie masz lepszego do zrobienia, przyjdź do mnie na herbatę, będzie kilka osób.
To mówiąc, rozśmiał się, zakręcił i pożegnał mnie szybko...
— A! to pan znasz widzę pana Jana Birucia? — zapytał mnie w téj chwili komornik W., który niepostrzeżony zbliżył się i uderzył mnie po ramieniu. — Co to? czy zacząłeś grać w karty?
— Ja? nie! Pana Jana drugi raz widzę w życiu, ale cóż to za człowiek, bardzobym był ciekawy czegoś się o nim dowiedziéć.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/335
Ta strona została uwierzytelniona.