wałki i zjem go potrosze... może téż przy téj operacyi dobędę się do jego serca i zobaczę, co bije na dnie.
— Biedny człowiek... — rzekł profesor z litością. — Kto wié, co go czeka, to organizacya potężna... ale w piersi pusto, zaschło serce... straszny człowiek...
To mówiąc oddalił się na palcach, ja zostałem przy chorym, i nie mogę wypowiedziéć, z jakiém zajęciem śledziłem tę zagadkę, którą dla mnie była ta istota. Całą noc następną drzemiąc, przesiedziałem u jego łóżka, zasłoniłem okno płaszczem, żeby go zawcześnie nie obudziło światło, spał coraz się uspokajając, kilka razy tylko ciężko westchnął, ale z oddechu coraz regularniejszego znać było, że gorączka ustępowała. Nazajutrz ku wieczorowi dźwignął się powoli, ale powstać nie mógł, tak był złamany, stęknął i upadł na łóżko znowu. Przystąpiłem do niego... okiem zdziwioném powlókł po mnie, jakby sobie przypominał, kto jestem, chciał odepchnąć, potém po namyśle zażądał, abym mu pić podał... Pobiegłem po napój wskazany przez doktora na przewidziany wypadek pragnienia, orzeźwiał i słabszym głosem, nie podziękowawszy nawet, wybąknął tylko:
— Idźże już, idź... dość tego... nie potrzebuję nic...
Wistocie spokojniejszy już mogłem go teraz opuścić, postanawiając odwiedzać, aby choć parę razy w dzień miał pomoc, którą tak niechętnie przyjmował. Zdawał się oswajać ze mną; jadła, które-m mu przynosił, nie odrzucił, robił, com mu wskazywał, był posłusznym wcale, ale zaledwie sił nabrał trochę, zaryglował się zaraz ze środka i więcéj mnie już dopuścić nie chciał, zbywając milczeniem. Chłopiec od pana Wiganda nosił mu jadło, na które dawał pieniądze, i napój, po który posyłał do apteki.
Ja dopełniwszy obowiązku i nie chcąc mu się więcéj narzucać, od téj chwili odstąpiłem go, i gdy zbladły wyszedł, a spotkaliśmy się w kilka dni potém parę razy na ulicy, udałem, że go nie widzę, żeby nie żebrać podziękowań, których-em wcale nie potrzebował.
Uważałem tylko, że człowiek ten tak nadzwyczajnéj był siły, iż po najcięższéj chorobie, po któréjby inny niezmiernie długiego do wyzdrowienia i powrotu do siebie potrzebował czasu, on cudownie prawie w miesiąc pokrzepniał, dźwignął się, i wypełzła nawet głowa nowym mu się zaczęła pokrywać włosem.
Po staremu wrócił do dawnych obyczajów odludka i do nauki. Nie gadaliśmy do siebie znowu i trwało to bardzo długo, a ja już nawet byłem potrosze gorączkowych jego marzeń zapomniał, gdy jednego razu z największém zadziwieniem mojém, postrzegłem go wchodzącego do mojego mieszkania. Upiór-by mnie więcéj, zdaje mi się, nie zdziwił i nie przestraszył. Była to godzina spoczynku,
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/348
Ta strona została uwierzytelniona.