— Nie widzę jeszcze, czém to gorsze od nauki, która także jest tylko owocem chwili w życiu człowieka...
— Jakto chwili? — zawołał — uczyć się można do śmierci!
— I w końcu nic nie umiéć, lub, co na jedno wychodzi, za wiele...
— Nauczyć się niewiadomości, pokory! a! to ogromna nauka! — zawołał — a nauczy cię tego poezya?
— Sądzę, że równie przynajmniéj jak matematyka, medycyna, filozofia... i teologia...
— Tak, tylko gdy cię ona tego nauczy, nie będziesz już wówczas poetą... bo słowo zwątpienia na ustach wszelki ogień w sercu zagasi... Bądź zdrów.
Wyszedł i tyle go widziałem.
Z największém zadumieniem mojém, na drugi rok odmieniwszy mieszkanie i zająwszy nowe w domu Orlowskiéj, na wysokościach, w których mi tak było dobrze... raz stąd poszedłszy na mszą świątą do bernardynów, spostrzegłem w kościele Draga... osłupiałem znajdując go na modlitwie.
Śledziłem go, gdy wychodził z kościoła.
— A co?... — spytałem w kruchcie — poezya językiem wiary i do twojego przemówiła serca...
Spojrzał na mnie ostro.
— Mylisz się — rzekł — wiara przemówiła językiem poezyi... ale nie myśl, bym był pod panowaniem jéj... jestem panem siebie... Cóż z tego, że we mnie biją wszystkie tętna ludzkości, nie chcę ich uderzeń tamować... żyję chwilami sercem i szukam, przez wiarę, okna na świat lepszy.
— Daj Boże zawsze żyć ci sercem i wiarą!... — zawołałem.
Zmarszczył się pogardliwie.
— Zobaczysz — rzekł — pracuję, walczę, przemieniam się, probuję, ale ty téj egzystencyi zrozumiéć nie możesz... Powtarzam ci, szukam okna, którém-bym zajrzał w świat drugi.
— Wszakże je już znalazłeś?
— Nie wiem!
I wyrwawszy mi się, odszedł szybko...
Śledząc go późniéj ciekawie przez parę miesięcy, spotykałem ciągle uczęszczającego do kościoła, gdy nagle znikł mi znów z oczu.
Przyznaję chętnie, że była chwila, w któréj mnie z innemi towarzyszami szał karnawałowy owładnął, przebieraliśmy się, dziwaczyli, waryowali na salach domu Müllera... i po dziecinnemu bawiliśmy się. Zdaje mi się, że to przypadło właśnie w chwili, gdy po raz pierwszy w Europie naszéj pokazała się cholera. Je-
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/350
Ta strona została uwierzytelniona.