się hotelu Gerlacha, spotykam się oko w oko z człowiekiem tak mi znajomym... tak znajomym dziwnie, choć nieznanym, żem się przed nim aż zatrzymał. Był to Drag, mało co postarzały, i dziwnie taki sam, jakim go znałem w Wilnie, serce mi do niego uderzyło jak do postradanéj młodości, stanąłem, on wpatrzył się we mnie także, i uśmiechnął... zbliżył i podał rękę... Nie wiem, jak mnie poznał, czy odgadł, to pewna, że się chwili nie zawahał, chociaż ja sam, niełacnobym może, porównywając twarz moję dawną z dzisiejszą, mógł je do jednego mianownika sprowadzić.
— A! a! — zawołał — co tu robimy!
Drag, czyli doktor Abracadabra, gdym się weń wpatrzył, nieco mi się wydał okrąglejszy, ale twarz wygolona nie miała zmarszczek, czoło rysu, pełne policzki udawały wybornie młodość. U fraka jego, pod paletotem postrzegłem parę wstążeczek orderowych... Zawróciłem się z nim i poszliśmy razem.
Po kilku wyrzeczonych słowach, zaraz mi się dawny Abracadabra przypomniał, nic się w nim nie zmieniło; jak twarz i on pozostał tym samym; panował w nim ten sam ciekawy sceptyk i szyderca doskonale umiejący chwytać śmieszną i maluczką stronę życia, a nie mogący pojąć wielkiéj i poważnéj, ani dźwignąć się do udziału w niéj. Przyznam się, że byłem ciekawy jego losów i stanowiska, którego się poniekąd domyślałem z oznak długiéj służby i elegancyi, jaka go otaczała. Choć szedł piechotą dla agitacyi, ekwipaż wcale ładny postępował za nim, skromny, ale pełen smaku. Miał ten takt, że mnie ani zapraszał do siebie, ani ze staréj korzystając znajomości, jak ciekawego zwierzątka nie pokazywał licznie nagromadzonym przyjaciołom; — pojechałem do niego na Nowy-Świat na zaimprowizowaną herbatę, gdyż szczęściem wieczór miałem wolny.
Znalazłem apartament z angielską skromnością i komfortem urządzony, ciepły, zamczysty, surowo wyglądający na oko, czyściutki, tak że nigdzie pyłku nie dostrzegłem, sługę jednego ale bardzo pokaźnego, porządek i regularność zegarkową, wszędzie ślady więcéj niż zamożności, dostatku, prawie bogactwa. Ale w tych ścianach kosztowném obiciem przystrojonych chłodno było myśli i sercu, bo w nim człowiek otoczył się tylko wygodą, a nigdzie nie odezwało się serce, jakby go nie miał wcale. Żadnego portretu, pamiątki, nic, coby zdradzało przeszłość, ból, wspomnienie. Biblioteka była liczna, ustawiona porządnie, ale równie chłodna jak reszta... żaden promyk poezyi jéj nie ozłacał.
Gdyśmy usiedli przeciw siebie w wygodnych elastycznych fotelach wybitych ciemno-amarantową trypą, zapalili cygara i spojrzeli sobie w oczy, dopiéro wpatrując się lepiéj, postrzegłem,
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/356
Ta strona została uwierzytelniona.