Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/364

Ta strona została uwierzytelniona.

nie mamy ani uczuć, ani wzruszeń, ani wiary żadnéj, potrzeba szukać dystrakcyi w żołądku i podniebieniu.
— Panna Ewelina! — zawołał wchodzący lokaj.
Radca się gwałtownie odwrócił i zmarszczył.
— Co to jest?... — zapytał surowo.
— Przysłała pytać, czy pan będzie dzisiaj, bo chce jechać do teatru.
— Niech sobie jedzie — odparł sucho.
— A ha! jest i jakaś Ewelina — zaśmiałem się po wyjściu służącego — balsam peruwiański widać nie tak zły, jaki się panu wydał z początku.
Drag wzgardliwie ruszył ramionami.
— Panna Ewelina to mój deser po obiedzie... Stworzeńko ładne, głupiuchne, złe, ale czasem potrzebne dla dystrakcyi... Domyślasz się, że jest chorystką czy baletniczką... zgadłeś! Te istotki choć zdradzają, ale bawią... cacko... lalka! potrzebujemy rozrywki, jest w nas instynkt łączenia się w grona, który w zepsutych ot tak, przeradza się w bydlęce jakieś używanie i profanowanie piękności i młodości.. Co się tyczy zdrady... nie obawiam się, to mi wszystko jedno, czy ja jeden, czy dwóch nas jé jednę kuropatwę, bylem ja jéj miał, ile mi potrzeba...
Wzdrygnąłem się.
— Trzymam to w ryzie — rzekł — płacę dobrze, ale nie robię sobie nałogu z jednéj twarzy i co kilka miesięcy przemieniam... kandydatek dosyć zawsze...
— A powiem ci — dodał z pewną chlubą i dumą — ot życie tak urządzone, jak moje jest wcale znośne... głupie, czcze ale wygodne. Nie wyrywam się z gorliwością natrętną naprzód, bo to dzieciństwo, Talleyrand i Napoleon mieli racyę, surtout point de zèle: nie zaniedbuję się jednak nigdy w niczém, żyję i jestem ze wszystkiemi dobrze, karmię i poję tych, którzy mi są potrzebni, dowcip jeśli go mam, chowam jak ślimak rogi, nie gniewam się nigdy, nie słyszę, czego słyszéć nie chcę... mieszkam wytwornie, doktora mam najlepszego, zawsze jakąś Ewelinkę, zapas na jutro w dobrych listach zastawnych, żeby mi bieda swych łokciów dziurawych nie pokazała... cóż chcesz? to życie do zazdrości!
— I najlepszy komentarz do tego, coś mi niedawno mówił z takim zapałem — odpowiedziałem pocichu.
— Powtarzam ci — rzekł śmiejąc się — jestem dziecięciem wieku, a ja ojca i matki nie zapieram się, chcąc żyć długo i zarobić na błogosławieństwo... A jak mi się żółci zbierze na wątrobie i zechcę pocichu podrwić, znajdę sobie zawsze człowieka, jak ciebie dziś, kolego, który mnie nie skompromituje... kogoś przyjezdnego, obcego,