A nie był to sen, ale jaw zachwytu. Boleść podniosła mnie nad ziemię, a anioł, który trzymał mnie nad nią w swoich objęciach, i słowa jego, ziemskiemi nie powtórzone, powoli balsam lały na rany długiego żywota, i potargane myśli sploty i rozranione serce.
Długom tak spoczywał w objęciach anioła, a nic słychać nie było tylko szelest skrzydeł jego srebrzystych, tylko słodki szept ust jego, tylko oddech śpiewny, i szatę, którą powiew lekki poruszał, a szata szmerem się swym modliła.
Między niebem a ziemią, nieubłogosławiony jeszcze, ciałem śmiertelném i nieoczyszczoném podnieść się nie mogąc wyżéj, czułem już spokój szczęścia lepszéj krainy, któréj byłem bliżéj, i widziałem cały zastęp białych aniołów, unoszących się w różne strony koło mnie... Z uśmiechem lecieli z niebios na ziemię, a z ziemi ku niebu.
∗ ∗
∗ |
Jak w ulu pszczoły robocze, cicho a żywo przesuwały się białe postacie, posłańcy boży... i oko moje rozeznawało powoli braci tego, którego ręka podtrzymywała mnie nad ziemią w półuśpieniu potrzebném biednéj zbolałéj duszy mojej.
Wszyscy braciszkowie witali się z uśmiechem i spotykając czystym na chwilę łączyli pocałunkiem, kładąc sobie ręce na ramionach — wszyscy podobni byli do siebie, a blask niebios jaśniał na ich obliczach i szczęście z nich promieniało, i spokój ich otaczał.
Jeden niósł w objęciu białych ramion duszę przeznaczoną do jasnego spoczynku u nóg bożych i przyciskał ją do piersi, jak matka tuli dziecinę, skroń jéj ocierał z potów śmiertelnych, łzy ustami osuszał, krew szaty dotknieniem obmywał.
Inny na promyku leciał z naczyniem rany gojącego napoju, gdzieś ku czarnéj naszéj dolinie, a śpieszno mu było i oczy jego pół płakały, pół uśmiechały się radością.
Inni polewali ze złotych konewek, świeżo zasiane pola deszczem urodzaju, rosą użyznienia, inni szaty swe białe rozpościerali osłaniając łany od burzy, inni odganiali niewidome duchy złoczyńce mieczem ognistym i krzyżem jasnym, ci ściągali promienie, tamci rzucali cień chłodny.
Inni nieruchomi zdawali się oczekiwać rozkazów, patrząc po morzach i lądach, po lasach i polach... z założonemi na krzyż rękoma, ze zwieszonemi głowy, tuląc się po dwu do siebie od chłodu, którym na nich wiała ziemia.
Jeden niósł matce sen o dziecinie, co śpiewało chwałę bożą, i śpie-