Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/369

Ta strona została uwierzytelniona.

wając w niebiosach, po niéj tęskniło, a sam Bóg mu się litował; — drugi z obrazem matki na szacie, leciał ku dziecku do nieba.
Inny z ziemi westchnienie boleści do krzyża Chrystusowego rozpiętego w niebiosach dźwigał co żywiéj, podnosząc się wysoko, a szata biała migała na nim długą wstęgą.
Trzeci prośby i modlitwy zabrawszy w połę dalmatyki, jak żniwiarz z pola wracający, śpieszył z niemi do bożéj stodółki, a oko jego spoglądało z litością na szare i czarne, na świecące i starte prośby ust ludzkich, z których mało było czystych i całych. Jedne podziurawiły namiętności, drugie splamiły łzy ziemskie, inne w proch się rozsypały, tak były lekkie i błahe.
Anioł nad jednemi płakał, nad drugiemi wzdychał z litością, a ciężko mu z niemi było, i zginał się pod ich brzemieniem, aż zbliżył się do strumienia łaski i obmył w nim modlitwy i poniósł czyste i świecące.
Byli co nieśli palmy zielone na ziemię i krzyże na ziemię, narzędzia męki i krople pociechy.
Był jeden, co promyk nieba, jak kwiat jasny, piastował w ręku, aby nią czyjąś boleść oświecić i wonią niebios ją orzeźwić.
Był, co łzę, jak perłę czystą, niósł na dłoni do góry.
Był, co pot poczciwéj pracy do Boga odnosił, inni nieśli słowa dobre na czystych kartach złotemi głoskami pisane. A spojrzawszy na ten ruch posłańców, ziemia wydała mi się mniéj straszną, i życie nie tak nierozwikłaną zagadką, gdym zastęp duchów zobaczył — i zapytałem anioła: — zawsze ci jest tak?

∗             ∗

Usta jego uśmiechnęły się z politowaniem macierzyńskiém.
— Biedne dziecię — rzekł całując wypłakane powieki moje — jakże ci gorzko musiało być w życiu, gdyś tak zwątpił o bożéj mądrości i opiece? przez jakie przeszedłeś próby? ileś przecierpiał pocichu i niesprawiedliwie?
— Ja? — rzekłem — ja? a cóżem ja jeden? maluczki pyłek na małéj ziemi naszéj... jedno nic, wśród tego tłumu, co cierpi cały! Serce zaszło mi goryczą wszystkich ludzi razem, widokiem męczarni otaczających... i słysząc jęki, zawróciła mi się głowa... zwątpiłem o świecie, pojąć świata naszego nie mogąc. Tyle w nim złego, tyle brudu... tyle czerni, łez tyle... a tak krótko trwa wszystko...
— Wolałżebyś, by boleść dłuższą była?
— Ale jedna ona nie ustaje nigdy, a co najszlachetniejszego, najlepszego, co jaśniejszego, to znika i ginie w chwili jednéj... powiedz mi, dlaczego wszystko ściera się i ginie?