— Aby żyło i odrodziło się w niebiosach. Dziecię moje, ty się uskarżasz na ziemię, ty tęsknisz nad jéj znikomością... a sam ten ból twój jest nieba pragnieniem i stopniem do niego. Dziecię moje, z ziemi na ziemię patrząc, mgły ją zasłaniają, stąd na nią patrz ze mną, a inaczéj ją zobaczysz. Wszystko tam znikomością, ale nie cała ona tak żałobą pokryta, tak bólem przesiąkła i ciemnościami osnuta. Są i tu chwile jasne, są i tu ludzie bieli, ale nie żądaj nieba bez chmury i z ludzi czystych aniołów. O! niéma u was ani szczęścia bez goryczy, ani istot, w którychby sercu nie czerniała plama grzechu... Chciałżeś od ziemi, co tylko niebiosa dać mogą? Chodź ze mną, dziecię moje, a inaczéj świat zobaczysz, ja cię prowadzić będę.
∗ ∗
∗ |
Powoli zstępowaliśmy ku ziemi, a dzień nad nią przelatywał to słońcem oblany, to chmurami ocieniony, schodząc z jednego kręgu, wstępując na drugi, tu do snu kołysząc, tam budząc do życia. I widać było, jak stworzenie wszelkie otrzęsało się ze snu i kwapiło do krótkiego żywota, lub znużone szukało schronienia, by nowych sił w snach zapomnienia zaczerpnąć. A oblicze ziemi miało całą rozmaitość życia, wszelkie jego żywioły, kolej niezbadanych pogodnych i burzliwych chwil, wypełniała całość niepojęta zmian tysiącem, zawsze obok śmierci wskazując życia drugiego początek.
— Wiem — rzekł mi anioł, przytulając znowu głowę moję do swéj piersi — gdzie twój wzrok leci i serce cię pociąga; oto zbliżamy się do tego zaczarowanego kątka, w którym uwiązłeś duszą... Nie wskażę ci innéj krainy, bobyś tam życia ni ludzi nie pojął, polecim nad twoję rolę czarną owianą mgłami smutnemi, a tobie najpiękniejszą i najdroższą, choć ją także tysiąc odwiecznych mogił zasiało.
Poznałem po dymie, który mi wietrzyk przynosił, żeśmy byli nad ziemią naszą, z któréj dotąd ani na chwilę stopa moja, ani serce nie zeszło.
Dojrzałem lasów szeroko zielonemi gronami rozciągnionych wśród równin, które złote pasy zbóż przerywały... Gdzie-niegdzie wiła się niebieska wstęga rzeki, na żółtych piaskach, na wierzb i łozy zaroślach, gdzie-niegdzie siedziały wioski przytulone do matki ziemi, i strzelały w górę białe kościołki i piętrzyły się ubogie miasteczka, jak nieczyste mrowiska. Ten kobierzec kraju naszego wydał mi się uroczo pięknym i zabiło ku niemu stęsknione serce, a łza z oczu padła na szatę anioła, na któréj czarną wy-