umarłam? i świat znowu? dlaczego wracam do niego? żyć potrzeba znowu tém starém życiem niewoli, ciężkiém i błędném, skutém w łańcuchów tysiące? Zdawało mi się, jakby już raz pękło serce i skończyła się próba, a śniło mi się, że anioł uniósł zranioną duszę do tronu miłosierdzia, do podwojów łaski, i położył ją u stóp Pana, który w nią tchnął zapomnienie boleści i żywot nowy. W tamtym bycie wszystkie moje sny ziemskie cudnie wykwitły rzeczywistością niebieską — serce było pełne, szczęśliwe, bez pragnień i niepokoju. Byłże to sen tylko? A! powoli przychodzi mi na pamięć wszystko zabyte... kajdany... zawody...
I odszedł duch z mogiły zstępując powoli, aż wyszedł po-za obręb cmentarza i zwrócił się ku jednéj stronie, w któréj drzew masy zieleniały, przesunął się ku wzgórzu, otoczonemu jakby zapomnianym ogrodem. Miejsce to było piękne nad brzegiem rzeczki, na niém ślady jeszcze niedawno obalonych budowli; ale już tam nie mieszkali ludzie. Jak na cmentarzu siało na pustkowiu chwasty zapomnienia, a ptacy świergotali na ruinach. Widocznie był to dwór niegdyś zamożny, który spłonął czy zniszczał, a wkoło niego wspaniały ogród i budynki w gruz i zarośla się zmieniły. Parę chat zlepionych ze szczątków pańskiéj wspaniałości dymiły na rumowiskach ubogim kominem.
Wśród parku i powycinanych pni dębów, gdzie-niegdzie snuły się grzędy warzywa i płoty suche i zagony ubogie. A jeszcze wśród resztek zieloności rozsadzonéj symetrycznie, znać było ślady przepychu, altany grobowe, długie szpalery, kamienne mosty, i świątyńki poobracane na kurniki.
Duch wszedł na najwyższe wzgórze, gdzie stał pałac a dziś kupa rumowisk nad lochami rosła burzanem badylów, i zadrżał.
— Nic — rzekł — nic! ani śladu! — i załamał ręce. — Gdzież kaplica? gdzie mój pokoik dziewiczy, z którego widok był tak piękny? gdzie pokój siostry i braci, gdzie matki? gdzie nasze grządki dziecięce?
Jedna kupka bratków i trawy rosła na opustoszonym klombiku; duch płacząc zerwał z nich listek.
— I tu cmentarz — rzekł — i wszędzie tylko cmentarze... Nikogo! gdzie oni? w mogiłach!
I siadłszy rozwinął karty swojego życia, a gdy z nich czytał powoli, anioł mi je tłómaczył... i tak rozsnuł się przede mną żywot ów skończony już, którego ostatnim aktem była cicha łza boleści, co okupiła grzechy i ducha do niebios uskrzydliła.
— Pamiętam — mówił duch — było nas dwoje, dwie dziewcząt u boku matki; śmiał się do nas świat i przyszłość, roiłyśmy szczęście i kołysały do niego. Ileż to prześniłyśmy, obie chodząc po tych uli-
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/374
Ta strona została uwierzytelniona.