cha, odpycha i dobrowolnie oddaje się drugiemu... W nic więc, nawet w serce dziewczęcia, wierzyć nie można, nawet w serce piętnastoletniéj dzieweczki, któréj ledwie wczoraj skrzydła anioła z ramion opadły! O to straszliwe, to okropne!
I załamał ręce, gdy na nich uczuł dotknięcie białéj, znanéj dłoni, drżącéj, jak woda przebiegająca po kamykach.
— Adamie — rzekł głos cichy — czułam, że cierpisz i przyszłam cię pożegnać, dać ci ostatnie słowo otuchy, prosić o odwagę.
— A ty ją masz szczęśliwa, boś nie kochała nigdy.
— Mam ją, bo kocham inaczéj i silniéj może od ciebie — odpowiedziało dziewczę. — Powiedz mi — dodała, podnosząc oczy na księżyc, a w nich przejrzała się jasność i odkryła łzę, któréj w głosie słychać nie było — co ty nazywasz miłością? Alboż się czyście i święcie na wiek wieków kochać nam bronią?
— Ale ty będziesz cudzą żoną i zaprzysiężesz mu wiarę.
— I wiary dotrzymam — rzekła kobieta — jak jéj ode mnie wymagać będzie przysięga, obyczaj, ludzie, ale nie wyrwie ono z serca miłości stałéj i wiekuistéj dla ciebie. Gdyby nas los z sobą powiązał i zbliżył tak, byśmy do jednéj taczki przykuci, naprzykrzyć się sobie musieli, ciągnąc ją nierównemi siłami, niejednakowo, któż wié, czyby nie ostygło to przywiązanie nasze zrodzone w dzieciństwie wesołém; rozdzieleni, zmuszeni patrzéć na siebie z daleka i wiecznie być godnemi siebie, widziéć w sobie będziemy ideały młodości i kochać się możemy, musimy nazawsze.
— A nie żyć z sobą? a rozstać? — podchwycił młody człowiek.
— Z kimże żyjemy? z kim się nie rozstajem? Codzień nam coś umiera, czego nie przestajemy kochać pogrobową miłością; codzień coś tracim i tęsknim za straconém... Ale my, Adamie, nie przestaniemy kochać się wielką i świętą miłością, z Bogiem, w Bogu, która świecić będzie życiu naszemu. Mąż mój miéć będzie tylko ostatek tego serca, które bije dla ciebie, i nie będę się z tém taić przed światem, bo się nie wstydzę tego; bo miłość moja nie jest przechodzącą namiętnością, ale ukochaniem ciebie.
I z czystém wzruszeniem rzuciła mu się na szyję.
— A! — rzekł Adam — to nie to, com marzył, żyć z dłonią w dłoni, razem, w ciszy, w pocałunku i uścisku, kochać tylko ciebie, miéć twoję miłość wielką i całą.
Leonia uśmiechnęła się boleśnie.
— I ja tak marzyłam — rzekła — ale to miłość, co źródło swe wysusza może, co upaja i szał daje, i trwać nie może... Zresztą, dla ciebie byłabym, czémbyś chciał, stałabym się, czémbyś kazał,
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/377
Ta strona została uwierzytelniona.