przez pola i lasy do pałacu, który stał opodal na dolinie szeroką rzeką przeciętéj, szedł tam, jakby żelaznym mimowoli ciągniony łańcuchem, łkając i oglądając się za siebie. Adam znikł mi z oczów.
Tu znowu zaczęło się życie i piękna twarz Leonii z za łez uśmiechnęła się wyrazem przymuszonego szczęścia, potrzeba było udawać i kłamać wesele przed światem, aby świat nie mówił, że ją rodzice poświęcili i sprzedali swą córkę, aby na nich kamieniem nie rzucano za dziecię. Leonia pojęła to i podniosła się do ideału w poświęceniu. Z gorzką tęsknotą w sercu dźwignęła czoło schmurzone i kazała uśmiechać się ustom, poczęła ten dramat szczęścia, który miała grać całe życie z wyznaczonym jéj od losu współaktorem. Oczy moje padły na jéj towarzysza, który, jak ciemna plama, wystąpił obok téj czystéj i jasnéj gwiazdeczki. Człowiek to był, niestety! z mięsa i kości, ale bez ducha, ale bez serca i uczucia, nie rozbudziło się w nim żadne pragnienie czegoś lepszego, większego, wyższego nad to, co ręką ująć i przygarnąć było można. Dosyć mu było tego, co go otaczało i ciało jego żywiło strawą codzienną. Iluż to tak pospolitych ludzi po świecie? ale się w nich czasem wieszcza ozwie tęsknota do niebios i czegoś wyższego, choć zachmurzy się czoło? choć zabije serce, choć przeleci pragnienie nieokreślone, choć podniesie ich uwielbienie ku czemuś wielkiemu i świętemu... ten zaś człowiek nie miał iskierki duszy w rozpasłém ciele, a wiekuisty uśmiech głupoty na ustach.
Dwóch istot z przeciwniejszych biegunów nie mogły losy spoić dziwaczniéj; ta cała anielska i niebieska, ten cały ziemski i chłodny, ta wzniosła i pogodna, jak oblicze aniołów, on szyderski wśród wesela, pochmurny w smutku znużenia, i samolubny zawsze.
Ona zawsze tęskniąca za niepoścignioną doskonałością, on niewierzący nawet w ideę doskonałości i brzydzący się wszystkiém, co usiłowało podnieść od ziemi, ona święta i cierpliwa, on despotyczny i gniewny. Często tak w świecie zwiążą się dwa ogniwa dwóch żywiołów, aby wzajemnie w sobie życie budziły, ale tu z jednéj strony była ofiara niewinna, z drugiéj kat bez litości, z jednéj uśmiechnięta owca, z drugiéj zwierz krwią niesyty. Małżeństwo to, na oko szczęśliwe, było świętokradzkim związkiem w głębi, ale nikt tego nie dojrzał, bo niewiasta broniła czci domowego ogniska i okryła szytym płaszczem swojego szczęścia i występek mężowski i swoję niedolę.
A gdy noc przyszła i modlić się jéj pozwolono, klękała dopiéro płakać, modlić się, myśléć o cichych, czystych rozmowach z Adamem i ścigać dumą ukochanego swego po szerokim świecie... A kiedy jéj
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/379
Ta strona została uwierzytelniona.