Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/383

Ta strona została uwierzytelniona.

raktery! Cnotliwy wstydzi się swéj poczciwéj cnoty, namiętny swego zapału, występny swéj zbrodni, a wszyscy kładną jakąś maskę na twarz, aby ich nie poznano. Z zazdrości pierwszego zabójcy na ziemi zrodziło się pierwsze kłamstwo, którém Kain zakryć się chciał przed okiem bożém, a synowie Kaina, choć nie oszukali Boga, ludzi i braci chcą wiecznie uwodzić.
Udaje się to czy nie powodzi, kłamstwo jest nieustannym wyrazem życia, a prawda najdroższą cnotą. Ów Adam nowy był najumiejętniejszym na scenie ludzkiéj aktorem, Leonia najprawdziwszą z niewiast, ona nie pojmowała fałszu, ani się domyślała na świecie, i widziéć go w nim nie chciała. Miłość jego, wielkość pozorną, przywiązanie wzięła za prawdę, i z oczów wybuchające uczucie przyjęła do serca spragnionego; wskrzeszając dla nich tę miłość pierwszą, któréj niedoschła gałązka zieleniała gdzieś w zakątku.
Kochała go jak aniołowie kochają się w niebie, on ją jak ludzie kochają się na ziemi, ona jak ideał męża, on ją jak pospolitą a piękną niewiastę. Nikt lepiéj nadeń zapału i poezyi grać nie umiał, choć nie miał ich w duszy, sam aktor i widz śmiał się z tego, co mówił, a słuchając go, rzekłbyś, że krwią i łzami płynęły słowa. Umiał płakać, umiał rozpaczać, umiał umierać na zimno; i grał dla niéj dramat, w którym ona płaciła uczuciem czystém jak złoto, on fałszywą monetą próżności ludzkiéj i lodowatego serca.

∗             ∗

Smutny to był i rozrzewniający widok tego czystego uczucia z jednéj strony, téj niepoczciwéj i szyderskiéj miłości z drugiéj, i anioł teoryi płakał z załamanemi rękoma nad jéj głową. Drżałem myśląc, że czysta niewiasta upaść i skalać się może ofiarą wielką dla istoty, która nie była jéj godną; widziałem jak rozpłomieniało się jéj serce, jak w niéj obudzał litość, jak ją rozczulał męczarnią, któréj nie doznawał, jak kłamał przed nią poezyą, któréj w duszy nie miał i kropli, którą pożyczał z kolei z podań, z ksiąg, ze wspomnień — jak się dla niéj przebierał, istny zwierz dziki, któremu zima daje suknię śniegu, aby ofiara po jéj barwie nie poznała wroga.
— Żadenże z aniołów w pomoc jéj nie przyjdzie! — zawołałem zrozpaczony. — Żadenże sen nie powie jéj o niebezpieczeństwie? czyż do końca pozostanie ślepą i ufną ofiarą?
Duch, który mnie utrzymywał w górze, westchnął ze mną