— Co to jest? — zaryczał mąż — jak? dlaczego? że nie grają komedyi cnoty? że nie spuszczają oczu i ust nie sznurują: to są moi przyjaciele...
— Ale któż oni są, te kobiety? — ci panowie?
— Dosyć, że ja ich przyjmuję; a więc — zawołał głośniéj — proszę z nami, pójdź pani, jeśli nie chcesz, bym ją gwałtem poprowadził, i na Boga — z wesołą twarzą! proszę!
To mówiąc, schwycił ją gwałtownie, z wściekłością prawie.
— Dość tego! — rzekł — dość tych scen i udanych płaczów, czynisz się nieszczęśliwą, by mnie obwinić, cóż ci braknie?
Kobieta, złożywszy ręce, milczała.
— Zaraz mi bądź wesołą, chcę — i każę!
I nie dając jéj rzec słowa, wciągnął ją do sali.
Weszła jak męczennica do cyrku, a zwierzęta pobladły przed nią, choć szyderskim mierzyły ją wzrokiem; ona nie śmiała podnieść oczów, bo rozpustę choć pozornie okrytą, wszędzie jéj wzrok spotykał. Ściskały się ręce, szeptały usta przyrzeczenia jednodniowe, a w powietrzu woń jakaś sybarytyzmu polatywała... wstyd purpurą okrył jéj czoło.
Mąż szydził z tego rumieńca niewinności.
— Zabawcież ją — wołał do przyjaciół — na ciebie kolej — odezwał się do najwstydliwszego i najsłabszego z młodzieży, ręczę, że tego dopniesz, jest w tobie zaród egzaltacyi, ona to lubi, serca się wasze zrozumieją.
I rozśmiał się, popychając wybranego przez siebie kochanka, który z poszanowaniem stanął przed tym zbladłym posągiem, łza może ostatnia w życiu zaiskrzyła mu na powiece.
— A! daruj pani! — rzekł.
— Myślisz, że nie ładna — zawołał mąż — ale oczy zapłakane, ubiór zaniedbany, przypatrzno się tylko... co za kształty! żadna z pań, zakład trzymam, niéma tak utoczonéj nogi, jak ona.
Biedna kobieta znowu oblała się rumieńcem, przytuliła do kątka, błagała napróżno litości wzrokiem pokornym, któryby rozbroił kata, ale nie mógł zwyciężyć oszalonego namiętnościami człowieka. Jéj wstyd wydał mu się udaniem, smutek przeciwieństwem umyślném, i zmusił ją do pokazania nogi, przed którą nie godzien był ucałować prochu, po którym stąpała. Chciała uciec zapłakana, ale drzwi były pozamykane, a kielichy szampana na cześć jéj podniosły się ze stron wszystkich, ze śpiewem, z szyderstwem z jéj łez i wstydu.
Z boleścią przypatrywałem się temu pastwieniu nad biedną istotą, w któréj ci ludzie wzbudzali wstręt i przestrach, i zamknąłem oczy...
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/386
Ta strona została uwierzytelniona.