Spojrzyjcie, proszę — jest-li co na świecie piękniejszego nad tę istotę... przez oczy jéj śmieją się niebiosa, w jéj ustach spoczywać się zdaje tajemnica tajemnic... ona milczy, a cała jéj postać przemawia czémś świętszém, wyższém, większém nad świat cały... Na czole jéj ani zmarszczki, a w wejrzeniu ani chmurki, w sercu ani kropelki goryczy, na ustach prawda święta... Jak ją opisać i jak wypowiedziéć, czém ona piękna, wielka i święta, gdzie spoczywa ten urok, przed którym słabnie wszelka siła i kruszy się moc wszelaka?... Malarz da jéj barwy bez ruchu, rzeźbiarz da jéj kształty bez barwy — poeta da jéj słowo bez oblicza... ale zbierz ich trzech i każ im ją odtworzyć... stworzą szyderstwo... Bóg tylko może z nicości wyrwać tchnieniem taki cud.
Zgadliście, prawda? To kobieta, dziewica, w chwili kiedy z dziecięcia staje się czarodziejką i panią... żywém uosobieniem piękna... dobra... obrazkiem anioła zstępującego od bożego tronu z kroplą ambrozyi na ustach...
Lecz chwila... i spojrzcie znowu... Jestli co na świecie poważniejszego nad tę osiwiałą w troskach i boleści matronę, któréj życie pozabierało wszystkie listki swego kwiecia, zostawując kolce tylko, u któréj nóg leży palma, na którą ona nie patrzy... z któréj oczów płynie łza milcząca, cicha modlitwa do Boga, ale nie wyrzut niebiosom... Osierocona, sama, owdowiała po uczuciach, siedzi samotna, modli się, czeka, pracuje... Na czole jéj zmarszczki, to ścieżki, które wydeptała boleść, chmurka w oku, to łez resztki, gorycz w sercu, to dar świata, który jéj nic więcéj nad to nie zostawił. Patrzcież, jak się uśmiecha jeszcze, jak cierpi bez jęku, jak się modli bez natarczywości, jak czeka spokojna...
Między temi dwoma krańcowemi obrazami, jak wstęga przetykana uroczysta, cały żywot kobiecy z jednéj strony błyszczący i jasny, z drugiéj węzłowaty i splątany, tu i tam jeden zawsze.