— Zresztą co ja będę robił — spytał sierota — kiedy nic nie umiem?
— A patrzałeś ty na mnie? — odpowiedział ptaszek.
— O! i długo i uważnie: nosiłeś kruszynki i kąpałeś się w piasku.
— No! a gdybyś ty czego nazbierał i poniósł, możeby się znalazł kto, coby tego potrzebował i dałby ci chleba kawałek... ten chleb byłby już nie wyżebrany, ale zarobiony, byłby twój własny.
Chłopiec się zadumał i zdawało mu się, że jak na wróbla takiego szarego, niepozornego, ptaszek był bardzo mądry... jakoś mu się to nienaturalném widziało. Wtém coś zaszeleściało ponad drzewem — wróbel się schował co najprędzéj, a chłopak zobaczył tylko małego jastrzębia, który krążył rozłożywszy skrzydła i zdawał się czegoś upatrywać pod sobą.
Nagle padł jak kula i zatrzepotał się żywo. Dzieciak podbiegł przez ciekawość, spłoszył ptaka i zobaczył pokrwawione ptaszę, które w brózdzie konało...
Żal mu się go zrobiło.
Jeszcze nad niém stał, gdy ogromny strzał się rozległ w powietrzu i jastrząb padł na ziemię.
Obejrzał się z przestrachem i dostrzegł niedaleko człowieka licho odzianego, z którego strzelby resztka dymu wylatywała.
Człowiek ten miał wyraz dziki i ponury, na ustach jego krążył śmiech boleści, a chłopakowi zdawało się, że usłyszał z nich wychodzące wyrazy:
— Dobrze ci tak, a po co wróble dusisz.
Ciekawy, co się z jastrzębiem stało, pobiegł chłopak na pole, gdzie go widział upadającym. Na brzegu roweczka leżał jastrząb raniony, krew z niego ciekła, ale gdy się chłopiec zbliżył do niego, dziób nastawił, szpony podniósł i zabierał się bronić. Nie wiedział, jak do niego przystąpić, gdy przypadkiem rzuciwszy okiem na człowieka, który wystrzelił, rzecz zobaczył nową. Mężczyzna barczysty schwycił za kark strzelca, trzymał go za kołnierz jedną, a drugą ręką wyrywał mu broń; niedawno bezpieczny jeszcze i śmiejący się, człowiek był blady i przerażony. Sierota już nie myśląc o konającym jastrzębiu, ani o ranionym wróblu, cały się zwrócił ku ludziom, ale ci szamocząc się, z oczów mu znikli za lasem.
Tak wiele jakoś razem rzeczy nowych dla niego obiło się o jego oczy i uszy, że sierota przysiadł na ziemi, aby to wszystko rozważyć i zrozumiéć. W polu było cicho, kilka chmur przebiegało po niebie, przysłaniając słońce, które dopiekało. Rozbierając
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/424
Ta strona została uwierzytelniona.