wszystko, co mu się przytrafiło, sierota naprzód zapamiętał wróbla naukę, że pracować potrzeba; potém z historyi jastrzębia i ludzi wyciągnął sobie ten pewnik, że wiele jest i złych ptaków i niedobrych istot na ziemi, których się wystrzegać potrzeba. Położenie jego wydało mu się straszném, ale obawiać się i płakać na nic się zdało. Obaczył znowu wróbla, który wyleciał z gniazda, nosił słomki i w piasku się trzepotał.
— Czy ci nie strach? — zapytał.
— A co pomoże, gdybym się lękał? — wesoło odfurknął wróbel — swoje robić potrzeba, a o biedzie nie myśléć, boć się od niéj wykręca, przysiadłszy cicho w gnieździe. Juściż kiedyś, jastrząb mnie zjé, albo człowiek zastrzeli, albo wielka sowa zadziobie śpiącego w nocy, ale nim do tego przyjdzie, śpiewam sobie i pracuję.
— Jaki to mądry wróbel! — westchnął chłopak zazdroszcząc mu — taki mały, niepozorny, a taki rozumny, trzeba go słuchać.
Wstał tedy i szedł, gdy na gałęzi zobaczył siedzącego bardzo ładnego ptaka z czubkiem, dużego wzrostu, który piórka muskał. Wszedłszy już w znajomość z ptakami, miał sobie za obowiązek i temu się pokłonić, ale ptaszę niewiele na niego zważało; pomiarkował, że to być musiał jakiś znakomity jegomość, kiedy był taki niegrzeczny.
Stanął jednak naprzeciw niego, aby mu się dobrze przypatrzyć, a że wiatr powiewał od gałęzi ku niemu, poczuł zapach niebardzo miły, który zdawał się pochodzić od ptaka. Był to śmierdzący dudek, ale wydawał się pański, z czubem na głowie i strasznie miał minę dumną.
— Dzień dobry jegomości — rzekł chłopak.
— Mógłbyś mię trochę lepiéj nazwać niż jegomością — odparł dudek napuszając się. — Co to ty mnie masz za głupią srokę, czy za ladajakiego majstra dzięcioła, który cały dzień w drzewach dłubie i nos sobie psuje? Przecie powinieneś wiedziéć, że jestem dudek i że mój prapradziadek był dudek, a moja praprababka pochodziła od najpiękniejszego dudka, jakiego świat widział.
— O tém nie wiedziałem — rzekł chłopiec — przepraszam, ale czy nie raczysz, dudku wielmożny...
— Jaśnie, jaśnie wielmożny — przerwał dudek.
— No więc jaśnie — mówił sierota — czy nie raczysz mi pokazać drogi do miasteczka, bom ją włócząc się po krzakach zgubił, a boję się, żeby mnie noc nie zastała w polu.
— Co mnie tam drogi obchodzą! — krzyknął dudek — mnie
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/425
Ta strona została uwierzytelniona.