Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/427

Ta strona została uwierzytelniona.

wronom, przez starego kruka... Nie zlękła się bynajmniéj nadchodzącego chłopca, i deklamowała sobie daléj i śmiała się serdecznie.
— Moja dobrodziejko — rzekł chłopiec, poczynając.
— Ale już ty mi nic nie mów — przerwała sroczka — ja wszystko wiem, i rozmowę z wróblem podsłuchałam i historyę jastrzębia widziałam i wiem, coś gadał z wiewiórką... Miasto niedaleko za moim ogonem... ścieżka do niego prowadzi bita... Zresztą ja tam także mam interesa moje i zaraz polecę, to cię zaprowadzę. Ale co ty tam robić będziesz?
— Wróbel mi mówił, że pracować trzeba...
— Wróbel, jakkolwiek mały i niechlujny, nie jest głupi — zawołała jéjmość w czarnym płaszczyku. — No, cóż ty robić będziesz?...
Chłopak podumał, pod nogami miał pełno białego pięknego piasku, suchego i czystego; przyszło mu na myśl że w mieście nim ulice i dziedzińce wysypują... począł więc zgarniać piasek biały do torebki, która mu po matce jako jedyna spuścizna została, a sroka deklamując przypatrywała mu się.
Gdy torebka była pełną, poczęła leciéć przed nim nakrzykując, aż z za brzóz i sośniny pokazały się wieże miasteczka, kościoły i mury — i sierota przeżegnał się z jakiegoś strachu... który go na ten widok ogarnął... Ale sroka była tak wesoła, że i jemu się lżéj na sercu zrobiło, patrząc na nią.
— Kiedy ona się tak trzepiocze, spokojna o siebie, czemubym ja nie miał Panu Bogu zaufać? — rzekł w duchu.
I czapeczkę na bakier włożywszy, wszedł za sroką do miasteczka.
A co mu się tu przytrafiło i jakich nauczycieli tu spostrzegł, to wam może drugą razą opowiem.
Drezno, 3 maja 1865.

II.

Już w saméj miejskiéj bramie hałas i wrzawa były tak wielkie, w porównaniu z ciszą pól wiejskich, że chłopak, nienawykły do tłumu i do ścisku, stanął zatrwożony namyślając się, czy iść daléj, czy nie; wątpił bowiem, czy sobie radę dać potrafi. Oglądał się na wszystkie strony ciekawie, — wszystko oczy wabiło, mnóstwo było rzeczy pięknych i dziwnych bardzo, — ludzi tłumy, gwar nieznośny, — wszyscy zdawali się śpieszyć, pędzić, leciéć zdyszani... W pierwszéj chwili chłopak myślał, że trafił tak na chwilowy zamęt, który mógłby przeczekać, i zatrzymał się nieco — ale wkrótce przekonał się, że to, co mu się zdawało przypadkowém, było zwyczajném i powszedniém.