miłość dlań zadaleko posunąć może, otwarcie mu powiadał, że dla córki koligacyi i męża szukać będzie miedzy senatorskiemi krzesłami. Podczaszyc mu na to odpowiadał: panna wojewodzianka królewicza warta...
Że go tam wszyscy w domu miłém okiem widzieli, a panna pono najwyraźniéj swoję estymę poznać dawała, o ile jéj skromność dziewicza dozwalała, podczaszyc, mieszkający w sąsiedztwie, bywał bardzo często. Drudzy się téż kręcili, a wojewoda tylko ostrzegał córkę: — Mościa panno, trzymaj ich zdaleka, wszystko to drobne ptastwo, szkoda naboju... znajdzie się co lepszego. Jakoż i senatorowicze i senatory jawili się także, ale żaden do smaku nie przypadł ani ojcu, ani pannie.
Panna kończyła rok dwudziesty pierwszy, wojewoda mówił:
— Pierwsze kotki za płotki... czasu mamy dosyć. Anielce nie pilno, a mnie téż pozbywać się jéj z domu.
Podczaszyc bywał a bywał, zaczynano po sąsiedztwie już szeptać, iż panna dla niego coraz była więcéj uprzejmą. Nie ważył się jednak ani jéj słówkiem dać do zrozumienia, co w sercu nosił, ani przed ojcem i ludźmi dać to poznać. Gdy go obcy badali, zapierał się wszelkich pretensyj jak grzechu śmiertelnego.
I byłby może nie miał nigdy odwagi posunąć się sam, ani zuchwałéj powziąć myśli, gdyby się w najosobliwszy sposób nie złożyły okoliczności. Słyszano we dworze, jak wojewoda do swych poufałych mawiał, gdy o kawalerach stręczących się pannie zgadało się przy kieliszkach:
— Wszystko to niewiele warto... prawdą a Bogiem, wolałbym może najlepiéj podczaszyca, bo i człowiek co się zowie, i imię poczciwe a głównie krew dobra — ale bestya goły...
Wojewoda zwykł się był tak zawsze dobitnie wyrażać. Znać tam przyjaciółki o tém wojewodziance doniosły, a ochmistrzyni, krewna daleka wojewody, co tam rej wodziła i gospodarzyła i panem wojewodą samym trzęsła, a Anielkę kochała jak własne dziecię, kobieta mądra i przebiegła, powiedziała sobie: — poradzimy my na to...
Jednego tedy razu wszczęła się pogadanka przy wieczerzy o tém, jak to dziwnie szybko i niezrozumiale rodzice podczaszyca majątek stracili.
Wtém pani Straszowa, ochmistrzyni, odezwała się, że o tém coś dawniéj słyszała... i że nie z winy własnéj, ale z dopuszczenia bożego do tego przyszli, że dziad podczaszyca, człek rządny i oszczędny, skarbiec miał sławny, i ten czasu wojny ukrył od rabunku, a że zmarł nie powiedziawszy nikomu, gdzie go zakopał, napróżno go już potém szukano.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/444
Ta strona została uwierzytelniona.