Wszyscy sobie przypominali, iż coś o tém słyszeli, wojewoda także. Przy pierwszéj bytności zagadnął o to podczaszyca, który przyznał, że istotnie tak być miało, lecz że sobie głowy łamać nad szukaniem owego skarbu na opuszczoném zamczysku nie myślał.
Tak to sobie przeszło... gdy jednego razu tak wedle zwyczaju, — bo wojewoda lubił plotki, miał to starodawne przekonanie, iż żydzi najlepiéj o wszystkiém byli uwiadomieni i przez swe poczty otrzymywali zewsząd komunikacye; — przywołany arendarz z miasteczka Lejba Lewi, po zdaniu raportu o cenach zboża i o prawdopodobieństwie wojny od Turka... zbliżył się do wojewody oglądając i dał mu do zrozumienia, iż ma coś jeszcze ciekawszego — na ucho.
— Cóż to tam za sekret? — zapytał stary pan.
— Niech jasny pan to przy sobie zatrzyma; podczaszyc potajemnie na zamku kopał... no — i gadają, że swój skarb odkrył.
Wojewoda aż się szarpnął.
— Możeż to być?
— To jest pewna! — dodał Lejba cicho — ale on żeby go zamęczyć, do tego się nie przyzna, miałby zatargi z familią, na co jemu to? Będzie udawał ubogiego i powoli tak nieznacznie się dorabiał. A co ja mogę wiedziéć, co on myśli, tylko to pewna, że wielką robi tajemnicę. Gadają, że do Warszawy jedzie, a jak się z lada pierwszą panną ożeni, powiedzą, że po żonie wziął i będzie cicho.
— Ale czyż odkrył? — zapytał wojewoda niespokojnie.
— A skąd u niego stare portugały miały się wziąć, z któremi on nie wie co robić i jak mieniać.
Na ucho dodał Lejba, że wieść niosła, jakoby złoto półkorcówką mierzono, a kamienie drogie chustami nosił podczaszyc, jak orzechy włoskie. Choć niezupełnie temu dawał wiary stary, ale się go to uczepiło. Niecierpliwie wyglądał, żeby się podczaszyc zjawił.
W końcu tygodnia jakoś przybył.
Wojewoda go przyjął serdecznie, wymawiając mu, że się tak długo absentował; podczaszyc podziękował, rozmowa się zawiązała zwyczajna. Wtém ni z tego ni z owego bąknął młody pan, że mu się w szufladzie od kantorka starego udało znaléźć kilka zaplątanych tam znać dawno sztuk złota, których wartości ocenić nie umiał, i dobył z sakwy zielonéj osobliwych portugałów ze sześć, z których każdy po czerwonych dwadzieścia do trzydziestu był wart, prezentując je przed wojewodą i pytając, czyby się na nich nie znał.
Osłupiał na chwilę stary, bo się to dziwnie zgodziło z tém, co
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/445
Ta strona została uwierzytelniona.