— Panie wojewodo — dokończył — choćbym kiedy był tak szczęśliwy i na ów loszek natrafił, pewnie się z tém przed ludźmi chwalić nie będę, jako żywo!... Ci, co mnie chudopachołkiem nie cenili, mogliby wprawdzie więcéj potém szacować, ale-by mnie to wstręt do ludzi uczyniło; wolę na miłość zasługiwać tak, jak jestem, a nie kupować jéj złotem.
Wojewoda bardzo niespokojnie tą sprawą jakoś się zajmował, posłał po Lejbę dla rozmowy z nim i kazał mu się dowiadywać. Arendarz wrócił opowiadając, iż wprawdzie podczaszyc się zapiera, ale u niego teraz znać taką zamożność, iż rzecz zdaje się nie ulegać wątpliwości.
Wkrótce potém sam na sam zostawszy z córką, stary począł sobie z niéj żartować i przed nią konkurentów jéj wyśmiewał, w czém mu dopomagała. Gdy przyszło do podczaszyca, a ojciec téż potrosze szydził zeń, ujęła się panna gorąco. Ojca to zastanowiło i wąsa dziwnie pokręcił.
— Szczęśliwy chłop, znać się asińdźce podobał — rzekł. — Nie dziwi mnie to, bo i ja go lubię, ale goły, a co tam o znalezionym skarbcu plotą, bajki być muszą. Choć licho go wie! poszlaki są. Gdyby człowiek napewno wiedział, wiele-by się rzeczy zmienić mogło.
— Dla mnie-by on przez to nic nie zyskał — odparła wojewodzianka śmiało — ludzie go i tak, jak jest, cenią.
— Ale ze skarbcem byłby jak kamień w oprawie — dodał stary śmiejąc się — ono by mu to nie zaszkodziło.
Znowu w kilka dni podczaszyc przybył w odwiedziny, dobréj myśli a wesół jak nigdy, i wojewodzie się zwierzył, że ma do niego prośbę, poszli tedy do kancelaryi oba. Tu dobywszy znowu sakwy młodzieniec, kilkanaście z niéj portugałów dostał i pierścień piękny z dyamentem w tablicę po staroświecku rzniętym wielkiéj ceny, spowiadając się przed wojewodą, że postanowił troszkę w świat wyjrzéć i oto te pamiątki rodzinne chciałby zmienić i sprzedać, aby miéć zapas do podróży.
Popatrzał nań stary niedowierzająco.
— Co to asińdziéj bałamucisz przede mną? Przyznaj się lepiéj, żeś skarb znalazł... jać nikomu nie powiem o tém.
Podczaszyc się zmieszał, w piersi uderzył i rzekł smutnie:
— Nic nie znalazłem i oto tyle mojego mienia, co na stole.
— Prawisz mi banialuki! — krzyknął stary — skądżeby ci nagle i dyament i to złoto przyszło?...
— Chowałem je na czarną godzinę...
Nie sposób z niego było co dobyć. Pierścień wojewoda, który się na kamieniach dobrze znał i lubił je, cenił od siebie rzucając na trzysta
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/447
Ta strona została uwierzytelniona.