czerwonych złotych. Portugałów było na paręset. Nastąpiła zgoda i pięćset dukatów obrączkowych stary wyliczył z ochotą. Ale mu to zajechało w głowę niepomału.
Ku wieczorowi, wstrzymawszy kawalera, począł rozmowę z innéj beczki.
— Co ty tam wiatra w polu na szerokim świecie szukać myślisz? — zapytał.
— Przetrzéć się chcę między ludźmi...
— Abyś się nie wytarł do nitki — mówił stary — bo i to bywa... Szczęścia szukać daleko od domu, gdzie człowieka nie znają, to jedno z dwojga, albo się oszukać chce, lub na oszukaństwo narazić. Waćpan pewnie o pierwszém nie myślisz, strzeż-że się drugiego. Pojedziesz między ludzi z szykowną postawą i dobrém imieniem, ułowić cię mogą ladajacy.
Westchnął podczaszyc.
— Święte to rady pana wojewody, ale coś przecie o sobie i przyszłości myśléć należy; nie chciałbym, aby poczciwy ród zmarł ze mną i imię się zatraciło. Ubodzyśmy, ale Pan Bóg swe dary odbiera i szafuje, więcéj ma, niż rozdał, może i na nas przyjść koléj... Tymczasem i o sitnim chlebie czekać na piróg potrzeba.
Wojewoda potwierdził.
— Jeśli jednak o ożenku myślisz, mój podczaszycu — rzekł — daleko nie odjeżdżaj od swéj kniei, to dyabła warto...
— Tu téż dla mnie niéma sperandy...
Wojewoda nic nie rzekł. W końcu rozmowy jednak, pod różnemi pozory podróż odwlec doradzał.
Złożyło się téż, iż podczaszyc sam ją odłożył.
Na Boże Narodzenie był u wojewody; zgadało im się coś o rzędach i siodłach. Miał piękne stary, więc się z niemi popisywać lubił; przyniesiono stary rząd koralami sadzony w srebro pozłocisto oprawny. Ten i ów się chwalił z tém, co miał, aż podczaszyc wygadał się niechcący, iż jeden mu został rzęd po dziadku, o którym mówiono, iż bardzo kosztowny miał być, ale on go ocenić nie umiał.
— A to go-bym rad widziéć! — rzekł wojewoda.
Na Trzy Króle przyjechał znowu podczaszyc, a zaraz w progu oznajmił, iż rzęd, o którym mówił, dla pokazania przywiózł; ale że długo snać w zamknięciu leżał, więc nieco zbrukany niepocześnie wyglądał.
Przyniesiono tedy pudło, umyślnie snać robione z czarnéj skóry, jak kamień twardéj, z mosiężnemi zamkami i klamrami. Sam już futerał oznajmywał, iż nie lada co w nim chować musiano. Ani się tego nie spodziewano, co w nim znaleziono, gdy się po-
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/448
Ta strona została uwierzytelniona.