wielkie niebezpieczeństwa naraziłby się Gozdzki. A temu w to graj — świerzbiała go skóra... więc tak się na niewidziane rozkochał w starościnie, jakby ją jednę w sercu nosił.
Janaszowa się go zbyła... ale powróciwszy do Jaryczowa, nie mógł już usiedziéć, aż się zaraz rozwiedział o starościnie, gdzie, co i jak... co się z nią działo. Znaleźli się ludzie, którzy ją widywali, inni, co słyszeli o tyraniach, potwierdziło się w znacznéj części przywiezione ze Lwowa. Gozdzki mocne powziął postanowienie starościnę z rąk męża wyrwać.
Taki on był, wmówił sobie, że to bohaterstwo być miało i sprawa honoru, ująć się za pokrzywdzoną i uciemiężoną niewiastą.
W Jaryczowie koło siebie chował zawsze dworzan i niby milicyi głów do stu. Bywało mniéj lub więcéj, bo z nim wytrwać długo była sztuka, a kto się tam zgłaszał, pewnie więcéj miał szaleństwa niż statku. Ludzie jego jak on sam, desperaci, musieli iść ślepo za nim, w ogień i wodę, gdzie dał komendę... a pierzchnął który lub zawadzał mu, nie miał już po co powracać. Karmił i poił co się zowie, pieniędzmi obsypywał, lecz téż gdy huknął, wiara! za mną!.. nie było się co oglądać i ryzykować. Zaraz tedy z całą tą siłą jaryczowską Gozdzki się jął wybierać na starostę, nie wypowiadając mu wojny, jak ów Fryderyk II pruski na Saksonię, czasu siedmioletniéj. Sam naturalnie dowodził tą bandą.
Poszły naprzód szpiegi, ażeby się dowiedzieć, na którym folwarku przebywała starościna i rekognoskować pozycyą i siły nieprzyjaciela. A nad nim miał ten awantaż Gozdzki, że pan kaniowski znał jego nienawiść ku sobie (odgrażali się wzajem oddawna), ale spodziewać się immiksyi w swe domowe sprawy, nie mógł. Na to tylko potrzeba było takiéj szalonéj pałki jak wojewodzica. Już z Jaryczowa wybierać się mieli, gdy wypadkiem tam przytomny przyjaciel Gozdzkiego, pan Przyłuski, któremu się wyspowiadał z zamiaru, zreflektował go.
— Bój się Boga — rzekł — tak się nie czyni, to inwazya i rozbój. Honor nawet twój wymaga, abyś przynajmniéj kaniowskiego wprzódy monitował, nim się porwiesz.
— A gdzie ja go będę szukał? — rzekł Gozdzki.
— We Lwowie jest... łatwo go zdybiesz.
U wojewodzica wszystko szło piorunem. Dawaj konie do Lwowa... Tu przybywszy, do starosty się dostać nie było łatwo, zamykał się w kamienicy, a kozactwo drzwi pilnowało. Czatował na niego wojewodzic w rynku i przydybał, gdy z kościoła powracał. Zaszedł mu drogę. Ludzie, co to zdala widzieli, stanęli pa-
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/465
Ta strona została uwierzytelniona.