W Jaryczowie ludzie ciągle w pogotowiu stali do odparcia wszelkiéj napaści; co do osoby swéj Gozdzki nie miał zwyczaju się lękać i gotów był sam stanąć przeciw dziesięciu. Chodził zawsze zbrojny, a na animuszu nigdy mu nie zbywało. Tymczasem wypadła potrzeba do Kamieńca jechać i wojewodzic samoszóst się wybrał, nic złego nie przeczuwając. Na to tylko czyhał starosta. Napaść go w drodze się nie ważył, lecz ludzi swoich przodem dwoma partyami co najpewniejszych wysławszy do Lwowa, sam wreszcie tu nocą nadjechał, i, jak świt, obstawiwszy klasztor benedyktynek, w pogotowiu powóz mając i ludzi, do furty kazał bić, grożąc wyłamaniem, jeśliby mu żony nie wydano. Zakonnice się wylękły, o pomoc nie było do kogo się udać, strach o klauzurę i kozactwo taki je ogarnął, że wreszcie nieszczęśliwą starościnę w ręce męża wydały. Udała się więc sztuka i kaniowski odzyskawszy jéjmość, téjże chwili do Zbaraża ruszył.
Aliści szczególna jakaś opatrzność nad nią czuwała, bo téjże godziny, gdy do Jaryczowa znać dano o wypadku, Gozdzki z Kamieńca wracał. Ani chwili nie mieszkając, ludzi zebrawszy, puścił się w pogoń za starostą, który się nie spodział, iż go ścigać może. Właśnie dla znużenia koni o cztery mile za Lwowem na popas w karczmie stanęli, mając się jednak na baczności, gdy wojewodzic nadążył ze swemi desperatami. Że karczma, w któréj się to działo, na uboczu stała, nim dobiegli do niéj, już Potockiego ludzie czas mieli za broń pochwycić. Wrota zatarasowano, w oknach rozsadził starosta kozaków ze strzelbami, i do formalnego przyszło oblężenia i szturmu. Sam Gozdzki nim kierował, zapowiedziawszy swoim, że nieszczęśliwą kobietę, dla któréj zemsty się lękał, wyzwolić musi, choćby miał życie postradać. Starosta téż zajadle się postanowił bronić. Gdy pierwszy szturm przypuszczono, padły strzały z za okiennic tak nieszczęśliwie, że kula Gozdzkiego w lewe ramię trafiła, a choć się krwią zalał, tém zajadléj rzucił się na oblężonych. Ludzi mu ubito kilku, ale z boku téż okiennicę wyłamano, i Potockiemu zginęło z milicyi trzech. Nareszcie z tyłu do słabszych wrót wtargnął Gozdzki ze swemi, i w progu począł się krwawy bój, który trwał z pół godziny, póki starościńskich nie przemogli. Mimo rany, z pistoletami w ręku samotnie wojewodzic wpadł wewnątrz, i od izby zamkniętéj drzwi wywaliwszy, starościnę znalazł z przestrachu napół umarłą. Kaniowski z ludźmi cofnął się był w drugi koniec domu odstrzeliwając, ale go nie napastowano, jak tylko jéjmość miano w ręku. Trupów z obu stron padło podobno kilkunastu, lecz starościna była ocaloną i Gozdzki puścił się z nią razem do Lwowa, Potockiego na pobojowisku zostawiając.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/468
Ta strona została uwierzytelniona.