spuszczoną, powoli, ani się nawet oglądając na mijających go i ocierających o niego.
Powoli mijał okno moje, wsuwał się w uliczkę wiodącą do kościoła i niknął mi z oczu jak widmo wywołane z drugiego świata, Wszystko w nim taką we mnie wzbudzało litość, tak mnie żywo zajmowała ta starość jego posępna, żem za pierwszą razą, ujrzawszy go, zapytał kogoś o imię tego człowieka.
— To stary adwokat, Paliszewski — odpowiedziano mi ruszając ramionami.
— Ależ to biedny jakiś człowiek?
— Biedny? nie wiem, to pewna, że nie tak ubogi, jak się wydaje.
— Dlaczegóż tak nędznie chodzi, sam jeden, pieszo, w tym wieku?
— Alboż wiem! — ruszając ramionami, powtóre rzekł spytany — Mało go znam, mówiono mi tylko, że skąpy bardzo.
Na tém w początku poprzestać musiałem, ale za drugą razą spytałem o pana Paliszewskiego, żyda. Nikt takiéj nie ma wprawy w poznaniu ludzi jak żydzi; może dlatego, że zależą od wszystkich, że wszystkim się kłaniać muszą, że ze słabości ludzkich korzystają w wielu okolicznościach, może nareszcie wrodzonym jakimś instynktem, nikt tak trafnie nie zna i nie opisze ci każdego, jak izraelita.
— Pan Paliszewski, pan mecenas! — ze śmiechem politowania rzekł mi żydek — pan nie wié, co on za jeden? mecenas! ot i po wszystkiém.
— Biedny widać jakiś człowiek?
— Żebym ja miał te pieniądze, co on ma i co stracił, czegobym chciał!
Właśnie przechodził stary adwokat, a jego szaraczkowa kapota, kontusz pod nią jedwabny wytarty jakiegoś niepewnego koloru, proste buty kozłowe i czapka niegdyś biała, dziś brudna jak kasztanek, co ją otaczał, tak mi się dziwnie wydały sprzeczne z wykrzyknikiem pytanego izraelity, żem się go dopytywać począł o całe curriculum vitae pana Paliszewskiego i z łatwością następnych dowiedział szczegółów.
O pochodzeniu początkowém jego dokładnie nikt nie wiedział, domyślano się tylko, że musiał być szlachcic, bo w palestrze sama tylko szlachta się mieściła, a na palcu nosił sygnet z krwawnikiem i jakimś herbem, którym się pieczętował. Z maluczkiego aplikanta w owych czasach, gdy procesy rosły jak grzyby, wyskrobał się na adwokata i zaraz prawie znaczące w palestrze zajął miejsce. Dała mu je pracowitość niesłychana, namiętna, łatwość niezmierna pisania i mówienia, w ostatku przy pozorach
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/478
Ta strona została uwierzytelniona.