Milczkiem się gotował, z klientem nie mówił wiele, przed przywoływaniem sprawy nikt o niéj słowa od niego nie posłyszał, ale gdy się odezwał, było czego posłuchać. Bo czy z papieru mówił, czy z pamięci, tak ułożył, co tylko było na poparcie swego, tak wyłuszczył się jasno, tak przycisnął swą logiką sędziów, że dekret opisać musieli, prawie jak im podyktował.
A gdy mu winszowano potém, odpowiadał kłaniając się nizko:
— To nie ja, mości dobrodzieju, to sprawa wygrała!
Szalonym, co się do niego czepiali, że przeciw nim stając wygrał, odpowiadał pocichutku, bez wzruszenia, zawsze jedném przysłowiem:
— Si te judex bene judicabit, cede justitiae; si male, cede fortunae!
W domowém życiu nie było człowieka, coby mniéj potrzebował; mieszkał zawsze w izdebce niezmiernie oddalonego dworku na drugim końcu miasta, chodził pieszo, ubierał się ubogo, a grosza tak pilnował, że się nikt pochlubić nie mógł, by mu go kiedykolwiek wyciągnął. Człowiek to był bez namiętności, młodość przeżył nie spojrzawszy na kobietę, nie rozumiejąc, co to sobie w czémkolwiek dogodzić, skąpił tylko nadzwyczajnie, i jak mówiono, taką miał żyłkę do prawa i ochotę do procesów, że gdyby mu sprawy zabrakło, gotówby sam siebie pozwać, byle miéć co robić. Ale spraw w owe czasy dla palestry szczęśliwie nie brakowało nigdy, a były niektóre tak pomyślne, że się po lat dwadzieścia ciągnęły.
Z powodu skąpstwa, miano Paliszewskiego za bogacza, bo wiedział niejeden, co gdzie wziął od kogo, a grosz raz u niego w worku, już więcéj świata nie ujrzał.
Zbierał tak, zbierał, a fama rosła tak, że dwa razy złodzieje nią zwabieni napadli na dom szukając tych skarbów, ale się oszukali, bo grosza nie znaleźli. Co miał, wszystko składał w niewiadomém jakiémś, dobrze obraném schronieniu.
Trwało to życie bez najmniejszéj zmiany lat przeszło dwadzieścia, a że starsi mecenasi pomarli, drudzy się zbogaciwszy na wieś powynosili, skończyło się na tém, że Paliszewski stanął na czele palestry w chwili, gdy jéj ostatnia wybiła godzina.
Zaprowadzone zmiany, którym do końca wiary nie dawał, uderzyły go jak piorunem — zbyt stary, by się mógł uczyć, zbyt nałogowy, by inny tryb życia obrał, poszedł ostatniego dnia do sądów, posiedział milczący i choć rażony w serce, nie dawszy tego poznać po sobie, ale chwiejąc się na nogach, do domu powrócił.
Stara gospodyni jego dworku powiadała, że przez parę tygodni po całych dniach słyszała go chodzącego szybko w izdebce
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/481
Ta strona została uwierzytelniona.