ciasnéj i niezrozumiałemi wykrzyknikami mówiącego do siebie. Jak drzewo wzruszone burzą, chwiał się czas jakiś nie pewien, co pocznie, potém powoli nowy tryb życia sobie wyrobił. Zrana o godzinie ósméj latem i zimą, słotą czy pogodą, wychodził regularnie na mszę, po któréj albo do jakiego księdza na chwilę wstąpił posiedziéć, lub ku dawnym sądom podszedł, pochodził w dziedzińcu i zwolna kierował się do domu.
Tu brał się do pracy, jakgdyby najpilniejsza do niéj wołała go potrzeba, układał w fascykuły i spisywał papiery, które mu z dawnych spraw pozostały, robił sumaryusze, niekiedy biegł aż do starych akt dla zweryfikowania czego, rozpoczynał kwerendy, drabował akta, a to w rzeczach, które nikogo nie obchodziły prócz niego. Śmiano się z niego jak z waryata, on się z szydzących nawzajem uśmiechał. Ale tą pracą do tego doszedł, że się stał żywym regiestrem wszystkich ksiąg aktowych i żadna kwestya obejść się bez niego nie mogła. On jeden wskazać mógł rok, księgę i możność wyszukania dokumentu, któregoby kto inny, dwa lata próżno grzebiąc się, nie znalazł. Uczuwszy się potrzebnym, brał od każdego aktu, w ten sposób wskazanego, mało wiele, jak mógł, ale darmo nic nie zrobił. I tak daléj, acz pomaleńku zarabiał. Zjadłszy, co mu gospodyni dworku uwarzyła, przedrzemawszy się kwadrans, siadał znowu do roboty, aż go dzwon na nieszpory budził. Szedł na nieszpór, czasem znów zajrzał ku sądom, westchnął i już na noc kroczył do domu. Tu znowu rozpatrywał się w papierach, grzebał, konfrontował, pisał i pracował czasem do północka. Największą mu łaskę zrobił, kto jaką starą od lat stu osądzoną a zawiłą napomknął sprawę. Naówczas siwe jego oczy żywiéj nieco wlepiały się w jakiś punkt nieschwycony, wąs zadrgał, a nazajutrz już Paliszewski uczył się tego procesu i odsądził go de noviter repertis po swojemu.
Gdzie chował pieniądze, nikt nie doszedł, ale widzieli wszyscy, że je miéć musiał, zaczęto mu o nie dokuczać. Oddawna widać pod sekretem na zastawy pożyczał, ale gdy się zajęcia zmniejszyło, lichwiarz powoli wyrósł z mecenasa. Zadziwiającą jednak było rzeczą, że człowiek tak przebiegły, tak zręczny, tak znający ludzi, tu dawał się oszukiwać najbaniebniéj. Żydzi go jakoś wymacali, że był chciwy i byle który zaofiarował wysoki procent, wziął go jak swego na tę pospolitą wędkę. Sprzedawał, jak to pospolicie mówią, talar po trzy grosze, i puścił ich dosyć tym sposobem, to biorąc nie wartujące nic zastawy, to dokumenta na domy, których żydzi nie posiadali. Opamiętał się po niewczasie, stał ostrożniejszym, ale zawsze jeszcze zręczniejsi, to pozorem bogactwa, to uczciwością chwytali go kiedy-niekiedy. Oszukany starał się
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/482
Ta strona została uwierzytelniona.