Powróciłem był właśnie do kraju — mówił — którego od lat wielu nie widziałem. Cierpiałem wówczas trochę na postrzał w nodze, i choć rana była zagojona, ból w kości czułem jeszcze. To mnie zmusiło służbę wojskową porzucić. Szczęśliwszy od innych, bo wielu naówczas niespodzianie wracających z własnemi rodzinami mieli zajścia nieprzyjemne, — znalazłem brata, który mi moją ojcowiznę ocaloną, kapitalik dosyć znaczny gotów był natychmiast wypłacić.
Uściskawszy go i Panu Bogu za to dziękując, bo niezależność jest rzeczą drogą i dźwignią wielką, obejrzałem się co tu robić. Ba! In quo nati sumus, po żołnierskim chlebie najbardziéj mi się gospodarka uśmiechała. Mamy to we krwi. Kupić coś nie trafiało się, trzeba się było rozpatrzyć wprzódy lepiéj i samego siebie wypróbować. Brat mi na początek radził dzierżawę, nie byłem od tego.
W okolicy i o to było niełatwo, postanowiłem odwiedzić krewnych, których dużo rozsypanych miałem po różnych ziemiach i poszukać, azali się co nie trafi. Choć odrobinkę na nogę napadałem, alem był młody, lubiłem ruch, nie brzydziłem się zabawami, szukałem kobiecego towarzystwa — tylko nie tak jak dzisiejsza młodzież, która w kobietach to najwięcéj ceni, co najmniéj warto, myśmy wzdychali do ideałów, do powietrznych istot i do dobrego towarzystwa; ażeby się módz zakochać, musieliśmy trafić na taką, z którą mówić było można.
Ale to — intra parenthesim.
Wybrałem się w drogę jakoś pod zapusty — gdziem wpadł, pełno było wesołych ludzi, a wojskowego, który wracał z owych wojen sławnych, z owych bojów tytanicznych, co się z hukiem dział tysiąca po świecie rozlegały, każdy witał otwartemi rękami. U niejakich państwa Moskorzewskich na Podlasiu, ludzi bardzo zacnych ale wyszłych pono świeżo z małego, dokąd mnie zawieźli krewni moi Zbąscy, zastałem zjazd nadzwyczaj liczny. Moskorzewscy ci dorobili się byli na dzierżawach fortuny znacznéj, on sam potém trochę na dobrach spekulował, — czasy były takie, że je za bezcen sprzedawano, — słowem przyszli do grosza. A że nie mieli synów tylko trzy słuszne córki, jak róże rozkwitłe, wesołe, dobre i po bożemu wychowane panny, młodzież się tam jak na lep cisnęła. Ludzie téż byli niezmiernie, może do zbytku nawet gościnni; — stary, którego obwołano dusigroszem, miał na sobie dowieść, że choć zbierał grosze, ale je téż i wydawać umiał. Naprzykrzona niemal była ta ich gościnność, bo jak człowieka pochwycili, wyrwać się im było trudno.
Panny, choć były ładne, posażne, mnie jakoś do żadnéj z nich
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/489
Ta strona została uwierzytelniona.