Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/494

Ta strona została uwierzytelniona.

Gdym się zbliżył zaprezentowany staroście, podał mi rękę, chwycił moję i wlepił we mnie oczy tak natarczywie, żem się zmieszał.
Tymczasem panny, jakby korzystały z ukazania się dziadka, pierzchnęły natychmiast.
Zostaliśmy sami. Pacholę, które towarzyszyło Boguszowi, posadziwszy starego na krześle, samo zaraz wycofało się z pokoju. Zbąski już miał rozpocząć znowu opowiadanie o odwilży i jéj skutkach, gdy starosta, nie spuszczający mnie z oka, odezwał się do mnie:
— Służyłeś pan wojskowo?
— Tak jest — odpowiedziałem.
— To zaraz widać po człowieku — podchwycił śpiesznie stary. — I ja... i ja miałem... mieliśmy syna w tym wieku co pan, w wojsku także.
Splątał się, mówiąc coraz niewyraźniéj, i rozpłakał głośno.
Źle mi się zrobiło, wyrzucałem sobie, żem moją przytomnością obudził tu takie wspomnienia i zasmucił biednego starca. Zamilkłem strapiony, przypomniawszy sobie jeszcze moje nieszczęśliwe podobieństwo do owego Bogusza od szwoleżerów. Wyjaśniło mi się teraz wszystko: wejrzenia niespokojne, łzy, pomieszanie starszych osób. Nie pozostawało mi nic więcéj nad to, jak otwarcie się rozmówiwszy, wycofać się z położenia, które i dla mnie srodze przykrém było. Odwróciłem się do pana starosty.
— Niech mi pan daruje moję otwartość przy pierwszém spotkaniu — rzekłem — jestem żołnierz, to mnie trochę tłómaczy. Widzę, że obudzeniem wspomnień dla serca rodzicielskiego boleśnych, wzruszyłem państwa i wniosłem z sobą łzy do domu. Pozwól mi, panie starosto, abym się oddalił.
Wstawałem już; staruszek naprzód ręce podniósł do góry, potém, wyciągnąwszy je, chwycił moję dłoń i ścisnął silnie.
— Na miłość Boga ukrzyżowanego — zawołał — nie czyń-że mi téj przykrości i tego despektu. Mylisz się waćpan; łzy to są smutne, ale słodkie razem; żywy obraz syna naszego mamy przed sobą — niech się choć tym pocieszę. Zlituj się, nie bierz za złe...
Mówił z taką gorącością starosta, że przez poszanowanie dla wieku i uczucia, jakie okazywał, nie śmiałem się mu sprzeciwiać, siadłem zakłopotany, wyrzucając tylko w duchu sobie, żem myśl miał pojechania tu, Moskorzewskiemu, że mi ją poddał, i Zbąskiemu, że mi ją do skutku przyprowadził.
Staruszek ocierając łzy wciąż patrzał na mnie.