— Podobieństwo nadzwyczajne — szeptał jak sam do siebie — niesłychane. Postawa, twarz, głos, ruchy... Boże miłosierny!
Domawiał tych wyrazów, gdy drzwi od pokojów naprzeciw otworzyły się, i prowadzona przez córkę ukazała się pani starościna.
Osoba była w późnym wieku, a choć od męża młodsza, tak złamana cierpieniem, że się niemal od niego wydawała więcéj zgrzybiałą i osłabłą. Szła drżąc, powoli, opierając się na córce i wnuczce. Pomimo wieku i znękania, które się na smutnéj malowało twarzy, starościna była tak piękną, iż malarz-by z niéj wzór mógł brać do obrazka. Smutkowi jéj towarzyszyła taka anielska słodycz w wyrazie ust, wejrzeniu, w składzie wszystkich rysów twarzy, nawykłéj życiem do chrześcijańskiéj rezygnacyi i cierpliwości, iż niepodobna było nie uczuć się wzruszonym widokiem tego oblicza pełnego oraz powagi, dobroci, bólu i spokoju pobożnego.
Nie rychło, zbliżywszy się ku nam, podniosła oczy i poczęła się uważnie wpatrywać we mnie i Zbąskiego. Musiano ją zapewne, unikając zbyt silnego wrażenia, uprzedzić o mojém podobieństwie do syna. Wzrok miała osłabiony, i gdym z kolei przystąpił do ucałowania jéj ręki, wlepiła we mnie oczy, ściskając mnie i nie puszczając ręki mojéj.— Czułem przyśpieszony oddech staruszki, dłoń jéj drżała mocno, tchnęła, jakby jéj powietrza zabrakło, i nawet nie odpowiedziawszy na moje powitanie, padła na podane jéj krzesełko.
Córka dała mi znak głową, ażebym zajął miejsce przy staruszce — musiałem być posłuszny. Siedziéć tak pożeranemu ciekawemi oczyma, jak winowajcy, nie jest miłém; krew mi biła do głowy. Starosta i starościna, niemi oboje, to na siebie, to na mnie patrzali; milczenie stawało się nad wyraz przykrém.
Starościna wreszcie, jakby na męstwo się wysilając, głowę podniosła ku mnie i spytała z wyrazem pełnym czułości:
— Skąd pan przybywa? dawno w kraju? Słyszałam...
Chciałem uniknąć wspomnień wojska i wszystkiego, co-by mogło staruszków zasmucić, odpowiedziałem ogólnymi wyrazy, żem jechał od brata, że znajdując się w sąsiedztwie, korzystałem ze zręczności, aby poznać dom, o którym tyle w obywatelstwie słyszałem i t. p.
Gdym to mówił, niezbyt zręcznie się tłómacząc, bom był niezmiernie pomieszany, starościna pochylona ku mnie, słuchała, usta jéj się uśmiechać poczęły, twarz rozpromieniała, oczy zajaśniały, podała mi rękę.
— A! to dobrze! dobrze, ślicznieś pan zrobił, żeś do nas zajechał! tu u nas spoczniesz! nieprawdaż? długo a długo?
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/495
Ta strona została uwierzytelniona.