interes i wyjechać musiał, a poznać mnie nie będzie miał przyjemności.
W pokoju zastałem panią Sawicką, także serdeczną bardzo, jakby już zawczasu za to, co od siostry miałem ucierpiéć, płacić mi chciała. Lorcia téż przyjęła mnie jakby prawdziwego wujaszka.
Na kanapie siedząca majestatycznie pani Baranowiczowa, gdym się jéj przedstawił, zaledwie głową mi kiwnąć raczyła. Z twarzy i jéj wyrazu wyczytałem wypowiedzenie wojny. Przestroga staruszki już mi się jéj kazała spodziewać. Co było robić? Mężne stawić czoło i — cierpiéć. Tegoż wieczora poczęły się podjazdowe wycieczki, przekąsy, umyślne uchybienia i posponowanie, ale starościna, jakby na przekór, była nadzwyczaj czułą.
Usuwałem się z przed oblicza zagniewanéj pani, i na ten raz posłużyło mi to wcale nie źle, bo uciekając od niéj, miałem zręczność zbliżania się do Lorci. Byliśmy z nią codzień lepiéj i bliżéj, a siostra, która się widać domyślała czegoś, serdecznie nam pomagała.
— Niech się pan nie boi cioci Baranowiczowej i jéj złych humorów — szepnęła mi Lorcia — ma migrenę, ale jéj to przechodzi. Jeden na to sposób: nie trzeba zważać.
Trochę to było trudném, bo nietylko oczów, uszu téż trzeba było nie miéć, aby nieustannych ukłóć nie brać do siebie. Im mniéj występowanie to przeciw mnie miało skutku, tém pani Baranowiczowa dozę lekarstwa podwajała.
Jak-em się późniéj dowiedział, dała słowo mężowi, że mnie stąd wykurzy. Brała się do tego, trzeba przyznać, z niewieścią gorączką i zapałem, a niezbyt zręcznie. Jednakże podrażniła mnie tego wieczora okrutnie.
Nazajutrz zjechało się mnóstwo gości. Między innemi (wszystko to późniéj się dopiéro odkryło) przybył forytowany do Lorci przez Baranowiczów niejaki Kuźmiński. Jéjmość pierwszego już wieczora postrzegłszy moje zbliżanie się do panny, podwójnie tém przeciw mnie poburzona, przed święconém pono wzięła na stronę Kuźmińskiego i dała mu instrukcyę.
Miał być narzędziem do pozbycia się mnie z Zabłocia.
Słówko o tym Kuźmińskim. Mężczyzna był w moim wieku, także w młodych latach trochę wojskowego chleba kosztował, słuszny, przystojny, zręczny, silny, gospodarz dobry, człek uczciwy, ale głowę miał tępą i defekt brzydki, bo się jąkał. Czasem udawało mu się przez cały dzień mówić płynnie, i nie zatrzymać się na jedném słowie, ale bywały na niego chwile, że strwożywszy się, co moment się zająkiwał, a gdy go to napadło, czerwieniał, twarz mu nabiegała i mało że w konwulsye nie wpadał. Szcze-
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/501
Ta strona została uwierzytelniona.