z Zabłocia, pojechać na dłuższy czas do brata, przerwać trochę te stosunki, choćby serce zabolało.
Wistocie boléć ono musiało, raz, żem się do staruszki niezmiernie przywiązał, powtóre, że mnie ta Lorcia ciągnęła. Kochałem się szalenie, ale pocichu, nie mówiąc słowa, nie śmiejąc się zbyt przybliżać, nie chcąc korzystać z położenia. Starościna niekiedy zdawała się odgadywać skłonność moję, ale zawsze na seryo biorąc synowstwo moje, groziła mi i mówiła:
— Tylko proszę do siostrzeniczki się tak nie zbliżać, bo to się nie godzi, nie godzi.
Czasem gdym przed wyjazdem do brata parę dni nie był w Zabłociu, wnet posłaniec za mną gonił, kazano przyjeżdżać.
— A, ja-m stara, ja się już tobą niewiele nacieszę, nie uciekaj-że ty ode mnie — mówiła prawie ze łzami. — Czy ci to tu źle? — Czy ty nie wiesz, jak my cię kochamy?
Pani Sawicka opowiadała mi, że sny miewała staruszka, odgadywała dnie i godziny, gdym miał przyjechać, poznawała po turkocie bryczkę, która mnie przywiozła.
Tysiączne dowody tego przywiązania napełniały mnie wdzięcznością, lecz zarazem niepokoiły i męczyły. Czułem, że rodzinie odbieram, co najdroższego miała, serce matki, była to kradzież i oszukaństwo wedle mojego pojęcia. Mówiłem to nieraz pani Sawickiéj, starającéj się mnie uspokoić i uprosić, abym biednéj staruszce jedynéj nie odbierał pociechy. Gdym o wyjeździe do brata zaczął mówić, starościna, która wszystko usiłowała tłómaczyć po swojemu, ażeby się nie wyrzec raz stworzonéj sobie baśni, powiedziała przed Sawicką:
— Już ja wiem, Włodzio musi miéć bohdankę i do niéj mu tak pilno. Gdzie brat! jaki! to tylko fikcya, ale kiedy się koniecznie napiera, niech już jedzie, byle tam zbyt długo nie bawił, bo mi tęskno będzie.
Gdym przyszedł na pożegnanie, rozpłakała się, powtarzając mi prawie toż samo. Starosta był trochę niezdrów i z pokoju swego nie wychodził i jego więc musiałem osobno żegnać. Znalazłem go zmienionym, i choć słabość, jak doktór zaręczał, nie miała w sobie nic zagrażającego, mnie się wydał dziwnie zmienionym i osłabłym na umyśle. Nie rad był, że mi wypadło jechać, ale wstrzymać nie mógł.
Ruszyłem nazajutrz z Rutek z mocném postanowieniem zabawienia u brata. Wpadłszy do domu jego, dawnego rodzicielskiego, znalazłem w nim tyle wspomnień, tak żywą przeszłość, przyjęto mnie tak serdecznie, iż mi moje kłopoty dziwnie wyszły z głowy. Na wieść o mojém przybyciu dawni znajomi i przy-
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/505
Ta strona została uwierzytelniona.