jaciele domu zaczęli się ściągać, dnie płynęły świątecznie i wesoło.
Parę tygodni przeszło, anim się opatrzył, gdy jednego dnia wracając z polowania, ledwieśmy z bryczek zsiedli, patrzę, idzie ku mnie posłaniec z listem w ręku.
— Skąd?
— Z Zabłocia.
Tknęło mnie jakieś przeczucie niedobre; nimem list rozpieczętował, pytam go:
— Cóż tam u was?
Fornal dworski w głowę się poskrobał.
— A cóż! bieda, jaśnie panie, starosta nam zmarł.
— Co mówisz! — krzyknąłem.
— Już czwarty dzień, jak go Bóg wziął do swéj chwały.
Rozpieczętowałem list. Pisała do mnie pani Sawicka, zaklinając mnie na wszystko w świecie, na cienie méj własnéj matki, abym coprędzéj do Zabłocia przyjeżdżał, bo jedyną we mnie nadzieję mają dla starościny, która się nieustannie o mnie dopomina.
Nie było co nawet myśléć, w takim razie obowiązek chrześcijański służyć nieszczęśliwym; kazałem niezwłocznie konie zaprzęgać i ruszyłem do najbliższéj poczty, a stamtąd wprost do Zabłocia.
Pomimo największego pośpiechu nie trafiłem już na pogrzeb, który przyśpieszono dlatego, aby nie przedłużać dni żałobnych ze względu na starościnę. Ciszę grobową zastałem w starym dworze, całą rodzinę bliższą i dalszą zgromadzoną, jakieś narady, szepty i strwożenie widoczne. Jak tylko przybyłem, Sawicka wprost mnie poprowadziła do starościny, która mnie ściskając i płacząc, rzuciła się na szyję. Usiłowałem ją pocieszać, nadaremnie, powtarzała mi tylko:
— Przez litość nie odstępuj mnie.
Musiałem się więc przygotować na wszystko, co mnie tu z Sawickim, Baranowiczem i familią czekało. Trzeba jeszcze wiedziéć, że znaczniejsza część majątku należała do starościny saméj, a mężowski zapisany był na przeżycie, tak, że rozporządzenie fortuną zależało od staruszki. Nie lękali się może zięciowie o dobra, których pani Boguszowa nie miała prawa oddać komu innemu, jak dzieciom, ale o bardzo znaczne kapitały, wedle ich pojęcia mające się stać łupem awanturnika. Nie posądzałem ich o to, anim wiedział, co myśleli, lecz z obejścia się ze mną Baranowicza szczególniéj mogłem wnosić, jakby był rad się mnie pozbyć. Je-
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/506
Ta strona została uwierzytelniona.