dna poczciwa pani Sawicka i skromna cicha Lorcia dodawały mi sił i odwagi.
Gdy starościny żal gwałtowny cokolwiek się uśmierzył, familia z pomocą kanonika Supajły, poczęła zręcznie nalegać na starościnę o zrobienie rozporządzenia. Baranowicz domagał się oddania im dóbr, z których się płacić sumę oznaczoną ofiarowali, ksiądz Supajło jednak rozmowę o tym delikatnym przedmiocie potrafił odciągnąć jakoś i byłoby może oszczędziło się starościnie przykrości, gdyby Baranowicz, wypatrzywszy chwilę, zniecierpliwiony sam jéj nie rozpoczął.
Pani Boguszowa znalazła się z wielkim taktem, nie uniosła się, nie wzięła mu tego za złe, odpowiedziała obojętnie i odprawiła z niczém. Ten się już zaczynał coś odzywać o kurateli. O ile możności unikałem zetknięcia się z nim, a témbardziéj sporu, na ostatek trafiło się tak, że gdy mi już do żywego dopiekł, musiałem go dnia jednego wziąć na stronę.
— Mój mości dobrodzieju — rzekłem mu stanowczo — położenie moje w tym domu tak jest osobliwsze, a ja nie mam honoru mu być bliżéj znajomym, że wreszcie muszę tu z nim rozmówić się otwarcie dla uspokojenia go. Oświadczam więc panu uroczyście i gotów-em to pismem stwierdzić, iż mimo szczególnego afektu dla mnie starościny, nietylko stąd żadnych korzyści nie myślę i myślałem ciągnąć, ale gotów-em się własnym groszem okupić od posądzeń.
Baranowicz się zmieszał mocno.
— A któż mógł panu myśl poddać, że my go o to posądzamy? — burknął.
— Całe postępowanie pańskie — rzekłem. — Gdyby nie czcigodna staruszka, któréj serca nie chcę zakrwawiać, dawnoby mnie tu nie było, zrzekłbym się Rutek, dzierżawy i znajomości nawet.
Widząc, że to tak gorąco biorę, zawstydził się Baranowicz, począł przepraszać, tłómaczyć się, zapewniać, że mu w myśli nie postało. Zły był jednak, żem go odgadł i tak obcesowo przyparł do kąta. A że starościny do uczynienia rozporządzenia nie mogli skłonić, oboje Baranowiczowie nazajutrz wyjechali. Pozostał kanonik, pani Sawicka z córkami i ja.
Jednemu tylko Panu Bogu wiadomo, com się naówczas, cudzą grając rolę, namęczył; a zrzec się nie było podobieństwa. Starościna prawie wszystko zdawała na mnie: papiery, interesa, kasę, dom, czyniąc mnie w nim panem niejako. Ja z mojéj strony musiałem nieustannie konferować z panią Sawicką, jéj przekazując wszystko i stosując się do rady i woli.
Jedyną moją pociechą było, że mnie to do Lorci zbliżało. Sto-
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/507
Ta strona została uwierzytelniona.