i cierpią, czemużbym ja dla macierzyńskiéj miłości, którą mi Bóg zesłał, nie miał coś sakryfikować!
Nic się nie zmieniało w Zabłociu, trzeci rok już trwałem na téj osobliwszéj służbie synowskiéj, z którą ludzie się oswoili, wreszcie Baranowicze przestali się jéj tak bardzo lękać, mniéj o tém mówiono, ja-m się obył nieco z nią, ale ciężką mi była. Stałem się tu domowym zupełnie, poufałym, pilnując tylko, ażebym się z moją miłością dla Lorci nie wydał zbytnio i cugli jéj nie puścił. Pani Sawicka już widać zupełnie spokojna z téj strony, dawała nam swobodę, ufając mi.
W trzecim roku do starszéj siostry trafił się pretendent, sąsiad pan Matkowski, chłopak średniego majątku, dosyć dobrze wychowany, niczego, roztropny, ale téż nie odznaczający się niczém tak dalece, oprócz szalonéj miłości dla mojéj ładnéj siostrzeniczki. Jak tylko się to wydało, że się stara, Sawicka przyszła do mnie po radę, a starościna odwołała się téż na mnie. Musiałem i w tém grać rolę wujaszka; pannę wyrozumiéć, o pretendencie małą inkwizycyę przeprowadzić, a naostatek i Sawickiego, któremu zięć był za mało dostatni, na jego stronę nawrócić.
Zostaliśmy jednego dnia, gdy już po oświadczeniu i przyrzeczeniu około wyprawy panny się krzątano, ja i Lorcia w ganku sami jedni. Na stolikach pełno było gałganków, około których dziewczę chodziło z wielkiém zajęciem.
— Dobrze to jest być młodszą siostrą — odezwałem się wesoło — pani teraz nabierzesz doświadczenia i około własnéj wyprawy będziesz już doskonale wiedziała, jak chodzić.
Dziewczę spojrzało mi w oczy dziwnie i głową potrzęsło.
— Gdzie to tam jeszcze do mojéj wyprawy — rzekła — ktoby się o mnie starał!
— Skądże takie zwątpienie? — spytałem.
— Wcale nie zwątpienie, albo mi to pilno! — odezwała się Lorcia — albo mi to tu źle, przy babci, matce i wujaszku.
Uśmiechnęła się z dygiem.
— Dziękuję za wujaszka — rzekłem — ale ten nie powinien wchodzić w rachunek, bo fałszywy, a wszystko, co fałszywe na świecie, musi kiedyś iść precz.
Lorcia głową potrząsała ciągle.
— Przestawszy być wujaszkiem, zniknę ze sceny i będę tylko przypomnieniem nudném jakiegoś intruza.
— Pan się koniecznie domaga komplementu? — szepnęła.
— A! od tego niech mnie Pan Bóg uchowa! — przerwałem.
— Źle się wyraziłam — poprawiła się Lorcia — to, cobym
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/510
Ta strona została uwierzytelniona.