kawa była wyśmienita, bez porównania lepsza niż u Kasi — powiada mi mój juryzdator:
— Pewnie to uszu i pana doszło, że nie mam łaski u moich lokatorów; ale jakże tu im dogodzić? Jedni nie płacą, drudzy mi dom niszczą, inni spokoju sąsiadom nie dają, wszyscy dlatego, że pod moim dachem mieszkają, przez to samo nienawiść mają do mnie.
— Proszę mnie do tego pocztu nie zaliczać — rzekłem — bo skarżyć się nie mam powodu.
— Waćpan, panie poruczniku, człowiek jesteś stateczny, do porządku nawykły, nie mamy powodu do kolizyi żadnéj z sobą.
Gdyśmy się rozgadali, wspomniałem o Czupurnym, że mnie ten chłopak interesuje
— Mnie téż — odparł gospodarz — biedna to sierota z bruku, trzeba nad nim miłosierdzie miéć. Ale szczególna rzecz, że takie biedactwo byle mu lepiéj było, zaraz się psuje, trzymać należy ostro, wziąłem go za stróża, co śmiechu warto, bo to smarkacz, a wistocie i ja sam i moja służba na kamienicę nagląda, a jego trzymam w sporandzie, że go na człowieka wyprowadzę.
Małom go nie uściskał, tak mi tém trafił do serca i opowiedziałem mu z méj strony, co robię z Czupurnym. Dosyć żeśmy się uśmieli. Dobry człek, słowo daję, bardzo w gruncie zacna natura.
6 czerwca. Idzie mi o to, jak się do senatora zbliżyć — zachodzę w głowę. Za małą jestem figurą, abym się ważył zachodzić mu drogę. Znałem ci go młokosem, ale mnie sobie nie przypomni. Możeby dowiedziawszy się o chłopcu, uczynił co dla niego? Chociaż znowu trudno! Choćby miał serce, wstydzić się będzie.
Mysz już drugą powoli sobie przyswajam: wcale inną ma naturę, żwawsza, śmielsza, więcéj niedowierzająca, płochliwa, ale z dniem każdym nabiera poufałości. Zuchwałe to razem i nieufne... Wpada czasem aż za krzesło, a byle szelest, piorunem do dziury. Nie jest tak ładna jak tamta pierwsza, niéma tych ruchów co poprzedniczka. Co się téż z nią stać mogło? O! ten kot! ten kot!
8 czerwca. Nigdybym się był tego nie spodziewał, nigdy w świecie! Czupurnego niéma, ani śladu! Wesół był, chwalił się, że mu doskonale, na robotę się nie skarżył, całował mnie po rękach, nazywając dobrodziejem, a wczoraj do dnia, zabrawszy swe łachmany, drapnął. Gospodarz w furyi na łobuza, próżno go mitygowałem!
Powiada — nikczemnik! Co to tam potępiać zaraz. Lato,
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/530
Ta strona została uwierzytelniona.