zda się stateczny, dwie kamienice ma — handel duży. Zabiegliwy...
Tak mi to wbił w głowę, że ciągle z tém chodzę; trzy procenty więcéj nie jest bagatelą, możnaby i samemu żyć i nieraz się z kim obficiéj podzielić.
Sulzer pije — bardzo to nie dobrze; żal mi go — ale na to niéma rady!!
29 czerwca. Szczególne mam łaski u gospodarza. Prosili mnie na gospodarski obiadek. Był barszcz i flaki, jakich już nie pamiętam, kiedy jadłem. Butelkę wina postawił węgierskiego, którąśmy wysączyli do dna i poprzyjaźniliśmy się bardzo. Serdeczny człek.
Zagadnął mnie o kapitalik, naciskając trochę, abym się zdecydował. Radbym mu usłużył, zwłaszcza że to z korzyścią jest i dla mnie, a znowu nie radbym okazać jakiéjś nieufności Potockim, którzy mi zawsze w terminie regularnie prowizyą płacili.
1 lipca. Wypowiedziałem tedy mój kapitalik, bo trudno być nieużytym dla ludzi i na własną téż korzyść, tak oczywistą, obojętnym. Plenipotent, człek jakiś bardzo, bardzo poważny, nie rzekł mi nic, tylko gdym mu racyą przełożył, powiedział, że należy być ostrożnym, bo kto na wielkie prowizye poluje, ryzykuje często sam kapitał. Ale przecież mój gospodarz i stateczny i majętny — żadnego niéma niebezpieczeństwa.
Uczyniwszy mi tę uwagę, przyrzekł wypłatę bez trudności. Chwała Bogu, że się gospodarzowi wygodzi; ucieszył się bardzo gdym mu oznajmił o tém. Ja téż się raduję, bo i Sulzerowi się czasem co wetknie i Czupurnemu grosz jaki, no — i innym. Trybu życia postanowiłem nie zmieniać. Po co mi wygódki, żyło się tak czas niemały i dobrze było, nie potrzebuję ani lepiéj ani inaczéj. Ale satysfakcyę mieć będę! satysfakcyę!!
2 lipca. Przychodzę do Kasi dziś, a ta mi powiada, że chłopak jakiś trzy razy przybiegał, dowiadując się do mnie od Sulzera, który leży chory przy ulicy Wałowéj, żebym do niego szedł co prędzéj.
Przeląkłem się mocno, tak, że kawy nie tykając, pobiegłem pod numer wskazany, trzecie piętro. Znalazłem go w nędzném mieszkaniu; jakaś średniego wieku baba brudna, koło niego, lamentując, chodziła. Biedny człek, drugi już dzień grosza w domu nie miał, a gorączka go jakaś trawi. Dałem najprzód zasiłek, a sam poszedłem do znajomego mi doktora Zeilera, żeby radził. Szczęście, że go zastałem, ale podobno ratunek za późny. Zeiler powiada, że się zniszczył nadużyciem trunku i jakoś nazwał chorobę, nie obiecując nic dobrego. Jutro raniuteńko muszę iść i siedziéć przy nim. Nie mam téż nic lepszego do roboty. Z za-
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/535
Ta strona została uwierzytelniona.