Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/537

Ta strona została uwierzytelniona.

utrzymuje w emocyi i nie daje mu zestarzéć, sprawia, że nad sobą czuwa i jest mu zbawienném. Przytém ma ten zły zwyczaj, że ząb za ząb się spiera i to ją rozjątrza.
Dzieci nieładne i trochę rozpieszczone przez matkę. Ten, co pod moję opiekę ma iść, wisus, nie przeczę, ale w szkołach mu rogów przytrą.
Użyłem świeżego wiejskiego powietrza do syta. Stół był gospodarski, niewykwintny, skromny, ale się z głodu nie marło. Widząc, jak jéjmość oszczędną jest, środy i piątki suszyłem, co mi na zdrowie poszło i czuję się rzeźwym, jak nigdy. Śniadania téż wolałem nie jadać.
Prawdziwie powiadam, że dla starych ludzi to niéma jak takie życie skromne. Dali mi wyśmienite pomieszczenie w lamusie, gdzie, prawda, światła i tytuniu wprowadzać się nie godziło — ale po co mi było w lecie światło i nocą tytuń. Świeże siano pachniało tak aromatycznie! Bez szczurów-bym się był obszedł, które nocą dokazywały, mało jednak mi przeszkadzały i kij stawiłem zawsze, którym bylem zastukał, zaraz się to wszystko po norach rozbiegało.
A nagadaliśmy się i przegadali — co dusza pragnęła.
Gdym się po takiéj długiéj niebytności ukazał u Kasi — jakże mnie te poczciwe ludziska witały, małom się nie rozpłakał.
Tylko Sulzera na jego miejscu zwykłém przy stoliku nie było. Kawa mi się wydała doskonała, zadymiony pokoik tak wesołym i miłym, jak rzadko; wszystkie twarze mi się śmiały, a pytań było bez końca. Nie zapomniałem o małych prezencikach ze wsi.
Ta Kasia, choć się na nią służące skarżą, że je strasznie trzepie, ale w gruncie najlepsza kobieta. Dziewczęta-by się porozpuszczały, to dla ich dobra. A i tak ta Marysia, taka śliczna dziewczyna, jak malina, padła ofiarą. Gdyby ich ostro nie trzymała, byłoby gorzéj jeszcze...
Nikt jednak nie witał mnie serdeczniéj nad moich gospodarstwa oboje. I on i ona gdy mnie zobaczyli, chwycili zaraz do siebie, utraktowali i ugościli.
W mojém mieszkaniu faworyty sobie trochę pozwalały. Pomimo, że tam dziewczyna okna otwierała, przewietrzała, naglądała codzień, myszy gospodarowały. Jedna kamizelka wniwecz pogryziona. Stara już była, ale co tam w niéj smacznego znalazły, pojąć nie mogę. Fantazya! aby zębięta nie próżnowały.
Kota burego nie widać na dachu; jeżeli dla niego godzina sprawiedliwości wybiła — cieszyć się będę. Tyran był. Ile ma młodych wróbli na sumieniu, nie zliczyć. A wszystkie chwycone zdradą. Trzeba go widziéć, gdy się skrada — rzekłbyś, że stoi