w miejscu, posuwa się jak igła zegaru nieznacznie, nagle skok — i już chrupie.
Często mnie tak zirytował.
3 sierpnia. Na przechadzce pod świętym Aleksandrem nawinął mi się Czupurny. Byłbym go nie poznał, wystrojony, włosy uczesane, prawie ładny — roznosi gazety! Od piasku do gazet w jaki sposób szczęśliwy awansował, nie umiał, czy nie chciał mi powiedziéć! Dosyć, że na eleganta wyszedł, buty całe, czapka na bakier, teczka na pasku, a mina — daj go katu. Sam mi się zaprezentował, śmiejąc i skacząc. Ucieszyłem się, jest na dobréj drodze, uznaje już pożyteczność alfabetu i dobrodziejstwa sylabizowania. W kieszeni pobrzękiwał trzygroszniakami. Ciekawym, do czego to go doprowadzi — Opatrzność czuwa. Dałem i ja mu dwuzłotówkę, bo mi się jego raźność podobała. Spotkałem także tę nieszczęśliwą babę, co była przy Sulzerze, mocno napiłą — ale ekskuzuje ją w mych oczach raz, że mogła służąc temu człowiekowi nabrać nałogu, powtóre, że opuszczona jest i w wielkiéj nędzy.
W takiém położeniu ja nawet wódkę ekskuzuję. Dobrze nam, co mamy przytułek, jadło i jakie-takie jutro, na nędzarzy hałasować, a w ich stanie!.. tyle szczęścia, co sobie pałkę zaleją. Politowania godni, nie urągowiska.
4 sierpnia. Nawet w stworzeniach jest pamięć i wdzięczność. Psisko, com mu nogę przewiązał, poznał mnie na ulicy, powąchał, zaskowyczał i tak się witał, żem się prawie rozpłakał; ktoś na niego świsnął — i poleciał. Chwili téj jednak nigdy w życiu nie zapomnę. Poczciwe psisko!
5 sierpnia. Na obiedzie u moich przedziwnych gospodarstwa, utraktowali mnie znowu flakami, wiedząc, że ja je lubię, tłuste i korzenne były, a posilne!! Na wsi w Sroczynie ani razum nie jadł; ale za to bywały kluski z mlekiem wyśmienite. Zapiliśmy flaki paru kieliszkami wina. Mili ludzie i mogę powiedziéć, że w nich braterskie znalazłem serca.
6 sierpnia. Spotkałem na przechadzce pana senatora, a że on wprzód sam się mojéj przypomniał znajomości, sądziłem, że mi wypada się ukłonić, mijając go. Udał zrazu, że mnie nie postrzegł, co łatwo poznać było, potém się widać namyślił i zawróciwszy, sam przyszedł do mnie z twarzą uśmiechniętą. Po staremu mnie zagadnął:
— Jak się masz, panie Gabryelu?
— Do usług.
— Jakże tam idzie?
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/538
Ta strona została uwierzytelniona.