I położył trzy talary na rogu stolika. Dopiéro, gdym się okrutnie gniewać począł, wziął je i nadąsawszy się poszedł.
Patrzajcie go!... A to mi się podoba!
No, ale z niego być może człowiek, a ktoby to był powiedział, gdy od takiego łobuza poczynał. Miły Boże! jak to nigdy ludzi pośpiesznie sądzić się nie godzi!
25 listopada. Ja bo taki zawsze to powtarzam, nie tak źli są ludzie, jak ich czernią melancholicy i mizantropowie.
Wczorajszego dnia, że dzień był wcale niczego, suchy, a nawet ciepławy, jak rzadko o téj porze roku, wyszedłem się raz przejść trochę, choć mi butów żal, ale z ostrożnością i należnemi dla nich względami, omijając miejsca wilgotne i zbyt szorstkie.
Trochę w moim alkierzu bywa duszno i mokrawo... czasem stare piersi ledwie tém powietrzem oddychać mogą. Potrzebowałem świeżéj aury i ruchu. Było to pod wieczór, bo dniem pokazywać się nie lubię w resztkach odzieży, jaka mi pozostała, aby się starym znajomym z lepszych czasów, choć ich niewiele jest, nie nastręczać z moją biedą. Wróciwszy, zastałem moję gospodynię nad miską ciepłéj strawy, jak zwykle, po trudach dnia wypoczywającą. Babusia tak do gadania nawykła, że nawet gdy już sama jest i mogłaby gębie odpocząć, sama do siebie coś mruczy. Zobaczywszy mnie, otarła usta i powiada śpiesznie:
— A tu do pana, panie poruczniku, dwa razy pocztylion list jakiś przynosił, ale mnie go oddać nie chciał, bo ważny i do własnych rąk jego.
Mocno mnie to zdziwiło! List, do mnie! Nie mogłem pojąć od kogo, a jeszcze jakiś ważny. Któżby do mnie mógł miéć jaki interes? Ja na świecie z nikim nie koresponduję. Byłem niespokojny. Co to może być! Całą noc mi to po głowie chodziło, i gorzéj spałem niż zwykle, choć może i ta zaducha wilgotna w alkierzu przyczyniała się do tego. Dziś już nie ruszyłem się z domu, czekam. Co to być może? Myśli galopowały, odgadując. Około południa, patrzę, idzie pocztylion i gruby list niesie w ręku.
— Pan porucznik Gabryel... et caetera — powiada — aż w policyi musiałem się o pańską kwaterę dowiadywać.
— Ja jestem.
— Niechże mnie pan tu pokwituje.
Patrzę na kopertę, pismo nieznajome, stępel zagraniczny i kazali półtora złotego dopłacić za porto. Aż mi się przykro zrobiło. List najwyraźniéj do mnie, z tytułem porucznika. Cóż to może być? Rozrywam kopertę, wypadają jakieś banknoty niemieckie.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/545
Ta strona została uwierzytelniona.