Zrana już na łożu w téj saméj sali rozpostartém szeroko spoczywały Łoktka zwłoki, przyodziane do grobu, w hełmie na skroni z koroną, pasem objęte, z mieczem wiernym u boku, z berłem w dłoni, w spiczastém obuwiu ze złoconemi ostrogami, z twarzą wypogodzoną, jaką mu dał zgon.
Dokoła stali posiwiali jego towarzysze broni ostatni, najmłodsi, a najstarszy z młodości czasów sługa leżał w kaplicy u Franciszkanów, w tercyarskiéj sukni, czekając téż pogrzebu. Rycerze spoglądali na wyciągnionego konaniem, drobnych zawsze rozmiarów, człowieczka tego, którego żelazny miecz, nieruchomy teraz, wyciosał królestwo wielkie.
Patrzyli i milczeli.
Podwórza zalegały ciche tłumy. Smutek był na twarzach wszystkich.
W przedsieni, na marcowego wiatru zimnym przewiewie, nie czując go, poopierani o słupy, nieruchomi, jak posągi, stali u wnijścia, Trepka Jerzy, który królewiczowi towarzyszył nieodstępnie w latach ostatnich; poważny Jaśko z Melsztyna, którego król synowi do rady naznaczył, Mikołaj Wierzynek rajca krakowski, starego i młodego pana ulubiony sługa; Kochan Rawa, powierny dworzanin Kaźmirza, i Suchywilk, kapłan, siostrzeniec arcybiskupi.
Kochan Rawa, którego wszyscy znali najbliższym królewicza, choć się powinien był radować z tego, iż pan, którego był ulubieńcem, miał włożyć koronę, posępny stał i smutny.
Mężczyzna to był młody, silny, przystojny, w kwiecie wieku, Kaźmirza rówieśny, twarzy rozumnéj, lecz namiętnego i zuchwałego wyrazu.
W bystrych oczach jego czytać było można, iż sprawcą mógł być lepszym, niż doradcą. Marszczyło mu się białe czoło od myśli ciężkich. Ręką ująwszy się w bok, a razem rękojeść miecza ściskając; drugą, to czoło pocierał, to wąs targał i brodę.
Zbliżył się doń Trepka, wyglądający poważnie a rycersko.
— Nie pójdziecie zajrzéć — spytał — co się z młodym panem dzieje?
— Byłem tam — odparł krótko Kochan — spoczynku mu potrzeba. Sam pozostał... Królowa stara modli się, młoda krząta się niespokojna. Ja-m go zamknął od nich, bo siły pokrzepić trzeba. Teraz ich dużo miéć musi.
Zbliżył się do rozmawiających Wierzynek.
— Straciliśmy ojca! — jęknął smutnie.
Nie odpowiadali mu długo.
— Ktoby tego pana nie żałował!.. — podchodząc począł spokojnie Suchywilk, którego twarz rozumna we wszystkich uszanowanie wzbu-
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/562
Ta strona została uwierzytelniona.