Jest to postać przedpotopowa, dziś już zaginiona i z tradycyi tylko znana, ale dawniéj istnieli tacy ludzie, co przez całe życie sprawiali obowiązki posłańców, było to ich powołanie. Takiego: „umyślnego” poznać było można zaraz z fizyognomii. Człowiek to zwykle bywał śmiały, z ludźmi obyty, dróg świadomy, zahartowany na wszystko i chętnie przewożący różne wiadomości. Nie gardził on kieliszkiem w szynku i koń jego miewał zwyczaj nawet przed każdym się zatrzymywać proprio motu.
Więksi panowie mieli takich bojarów wielu, szlachta wybierała zdolniejszych z włościan.
List, który zwykł był posłaniec przywozić, często do rąk własnych adresowany, zawijany był w szmatkę, trzymany za nadrą, niekiedy pod koszulą na gołém ciele, aby go czuł zawsze poseł, czasem zatykał się w baranią czapkę, między dwie jéj ściany.
Pismu niekiedy towarzyszyło ustne pozdrowienie i jaki dodatek słowny. Przyjmowano posłańca różnie, ale najczęściéj i kieliszkiem i miską. Czasem garść jaka i konikowi się dostała, który albo szedł do gościnnéj stajni, lub — drzémał u płotu.
Podkomorzy Wereszczaka w nadjeżdżającym konno, na srokatym koniu człowieku, który szkapę do kołka przywiązał i nie zważając na szczekanie psów odprowadzających go do dworu, skierował się ku gankowi, poznał zaraz posłańca.
Od kogo? to było dlań tajemnicą, lecz bądź co bądź — zafrasował się. Posłaniec wiózł list, który potrzeba było przeczytać — a co gorzéj — odpisać nań. A trzeba wiedziéć, że od czasu gdy go u jezuitów w Lublinie męczono pisaniem, Podkomorzy, równie manipulacyi saméj, jak tego wytężenia myśli, którego pisanie wymaga, cierpiéć nie mógł.
— Otóż masz! — rzekł w duchu. — Posłaniec i — list! a Jéjmości w domu niéma.
Wistocie Podkomorzyna była u córki.., a Wereszczaka sam w domu.
W sieniach już słychać było, jak się ów posłaniec zaczął targować ze służącym Jakóbem. Podkomorzy drzwi otworzył.
— Co tam?
Z odkrytą głową łysawą, stojący poseł, szybko odpowiedział
— Z listem do Jaśnie Pana.
— Od kogo?
— Od Podskarbiego.
To mówiąc, i czapkę położywszy na ławie, posłaniec sięgnął za nadrę, wyjął z niéj czerwoną chustynkę, rozwinął i dobywszy z niéj na szarym papierze z wielką pieczęcią list, z pokornym wręczył go ukłonem.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/566
Ta strona została uwierzytelniona.