równie jak poczciwy, pofatygował się tylko na ganek i huknął na stróża; rozkazując mu, aby dezertera przyprowadził za uszy.
Lecz w tém i on sam ze ścierką ogromną, pełną drewek na plecach, uginając się pod jéj ciężarem, ukazał się od strony drewutni. Wyłajał go naprzód stróż, potém Jakób po drodze, naostatek sam pan przypadł, któremu żywo począł coś Jasiek prawić niezrozumiałego — i rzuciwszy drewka, pobiegł po świece.
Świece te dla Podkomorzego nie było łatwo tak na zawołanie podać.
Rurkowe łojowe, jakich na codzień używano, miała klucznica pod swém zawiadywaniem, trzeba więc kyło biedz na folwark po nie, potém je w papier oprawić, zapalić, lichtarz z umbrelką oczyścić, i szczypce zawsze pełne, fundamentalnie z knotów wczorajszych wychędożyć.
A że Jasiek zwykł to był czynić nie śpiesząc się, zwlokło się zapalenie świec tak, że Podkomorzego niecierpliwość do tego stopnia urosła, iż Jaśkowi wnoszącemu światło i wedle zwyczaju — odzywającemu się w progu — niech będzie pochwalony Jezus Chrystus — pięścią pogroził.
Teraz należało krzesło przysunąć, podać stołeczek pod nogi.
Podkomorzy usiadł.
— Podaj okulary.
Z okularami od niepamiętnych czasów była zawsze turbacya niesłychana. Wereszczaka dbał niezmiernie o te okulary, które sobie do oczów dobrał z niemałą biedą, czasu swéj bytności w Warszawie; chował je, ale nigdy nie pamiętał, gdzie położył.
Miały one dwa czy trzy miejsca, przeznaczone dla siebie, w których się jednak nigdy nie znajdowały. Urzędowe ich ulokowanie było w szufladce przy kartach od maryasza i kabały, niekiedy znajdowano je na komodzie około niebieskiéj filiżanki, czasem walały się na dużym stole, a raz nawet przydybano je na oknie, co Podkomorzego oburzyło, choć sam je tam położył.
W kieszeni od kapoty extra-rzadko się trafiały.
Poczęło się poszukiwanie okularów, macanie po ciemku, bo duże łojówki z umbrelką niedaleko światło rzucały, — i klątwy. Szukał Podkomorzy sam, Jasiek, zawołano Jakóba. — Rozstąp się ziemio! okularów ani słychu.
Powstała burza. Przybiegła stara Dorota ze stoczkiem w ręku na pomoc, i udało się jéj, prawdziwym cudem, albo dziwną domyślnością niewieścią odkryć je utkwione... pomiędzy komodą a ścianą.
Tu dopiéro potrzeba było posłuchać dociekań, czyją winą one się tam dostały, bo, rzecz oczywista — same one, jak powiadał Pod-
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/568
Ta strona została uwierzytelniona.